To porażające wyznanie redaktora "Gazety Wyborczej" stało się natychmiast przedmiotem rozlicznych interpretacji. Czy pierwsze słowo jest po prostu przekleństwem i pełni funkcję partykuły, czy też wpisuje się integralnie w treść hasła i określa, jakimi czynnościami redaktor Blumsztajn lubi się zajmować, a jakimi nie? Czy należy to traktować jako rodzaj propozycji dla pań wokół? Czemu mogło służyć stwierdzenie oczywistości zawartej w drugiej części hasła? Bo, niestety, wbrew lamentom feministek ro- dzenie dzieci pozostaje wciąż wyłącznie w gestii kobiet.

Niektórzy twierdzili, że zdjęcie jest fotomontażem. Cóż, wygląda na  autentyczne, a poza wszystkim – poziom zawartego na plakacie hasła, jego mądrość oraz bogactwo treści idealnie wpisują się w koncepcję Manify. Jej uczestnicy (tu wyjaśnienie dla feministek: zgodnie z zasadami języka polskiego w tej formie zawierają się zarówno  osoby płci męskiej, żeńskiej, jak i niewiadomej) podczas swoich przemarszów podnieśli wiele ważkich problemów, które nurtują dzisiaj polskie kobiety. Najważniejszym z nich była oczywiście kwestia dominacji Kościoła w życiu publicznym. Ta straszliwa klerykalna opresja nurtuje wszystkie znane mi kobiety. Mówią o tym od rana do wieczora, a cierpienie z tym związane nie pozwala im funkcjonować normalnie. Nie liczy się dla nich problem zbyt małej liczby miejsc w przedszkolach, gdzieś mają likwidację ulgi podatkowej dla rodzin z jednym dzieckiem albo brak żłobków. Wciąż tylko ten straszliwy Kościół. Ewentualnie jeszcze sposób golenia włosów  łonowych – inna kwestia, która fascynuje wiele polskich feministek.

Zdjęcie z Sewerynem Blumsztajnem było wielokrotnie komen- towane w sieci. Jeden z komentarzy brzmiał: "Zawiódł wszystkich tą deklaracją". Zawiedzione powinny się czuć zwłaszcza towarzyszki feministki, bo treść plakatu podkreśla jednak nierówność płci. A może gdyby się redaktor Blumsztajn  jednak mocno postarał i porządnie nadął, w imię równości, to  – kto wie?