Nie Rządem Polska stoi, lecz Radosławem Sikorskim

Kto zyskał, kto stracił

Publikacja: 31.03.2012 01:42

Michał Szułdrzyński

Michał Szułdrzyński

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Demokracja odniosła w tym tygodniu nad Wisłą kolejny wielki sukces! Sejm odrzucił wniosek podpisany przez 2 miliony Polaków. Oznacza to, że nie będzie referendum, w którym naród miałby się wypowiedzieć, czy chce reformy emerytalnej.

Oczywiście zupełnie czym innym jest pytanie o to, czy sprawę reformy emerytalnej powinno się rozstrzygać na drodze referendum. Kłopot w tym, że wydłużanie wieku emerytalnego jest w pewnym sensie koniecznością, wynikającą ze zmian cywilizacyjnych i demograficznych. Jednak warto postawić tu pytanie: skoro emerytury to zbyt ważna sprawa by decydować o tym w referendum, skoro wyliczenia ekspertów są więcej warte niż zdanie obywateli, o czym powinni oni decydować? Jaki zakres władzy nad sobą mają dziś obywatele? Jaki zakres władzy nad nimi ma ich państwo? A to prowadzi nas już wprost do pytania o kondycję demokracji. Wydaje się bowiem, że kilka pojęć, do których się już całkiem przyzwyczailiśmy, zmieniła ostatnio swoje znacznie. Zmienia się sens pojęcia demokracji, rządzenia i suwerenności. O każdym z nich chciałby tu parę słów dziś napisać.

***

Im bardziej skomplikowane mechanizmy gospodarcze kształtują dziś naszą rzeczywistość (tajniki rynków finansowych byłby zupełnie niezrozumiałe jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej, a przede wszystkim byłyby zupełnie niewyobrażalne bez np. Internetu), im bardziej złożone staje się prawo, im bardziej skomplikowane stają się mechanizmy społeczne, tym trudniej jest tym wszystkim rządzić. Choć marzenie o tym, by rządzenie ludźmi zmienić w zarządzanie rzeczami pojawiło się już na początku myśli socjalistycznej czy komunistycznej w XIX wieku dziś nabiera ono zupełnie nowego wymiaru. Bo skomplikowaniu się materii, z którą przyszło się zmierzyć politykom wcale nie idzie w parze wyższy poziom intelektualny społeczeństwa, czy samych polityków. Obserwując coraz powszechniejszą tabloidyzację mediów a co za tym idzie i samej polityki, można odnieść wrażenie, że polityka idzie w dokładnie przeciwnym kierunku niż rzeczywistość. Sprawy, na których politycy rzeczywiście coraz lepiej się znają, to zarządzanie emocjami społecznymi i utrzymywanie wysokiego poparcia.

Ale taka logika doprowadziła do paradoksu i piątkowe wystąpienie Donalda Tuska w Sejmie było właśnie tego najlepszym przykładem. Musimy zrobić reformę emerytalną, bo inaczej nigdy nie zbilansujemy budżetu. 90 proc. Polaków reformie jest przeciwne, protestuje opozycja i związki zawodowe, rząd na reformie może tylko stracić. Sęk w tym, że większość dotychczasowych decyzji Tusk podejmował wyłącznie po to, by być lubianym – sam się zresztą z tym nie krył, tłumacząc w zeszłej kadencji, że przegrać kolejne wybory nie jest żadną sztuką, talentu wymaga zaś reelekcja. A zatem, kto nie z nami ten pętak – jak wyraził się premier Tusk. Mimo wszystkie prawidła ekonomii, jest jednak coś absurdalnego w tym, że Polacy, którym niedawno dano prawo wybrania Sejmu, dziś mają nie mieć prawa decydować o tym, co będzie się działo z ich emeryturami. Tłumaczenie, że głosując za PO zgodzili się na reformę jest bzdurne, bo Platforma nic podczas kampanii wyborczej o podwyższeniu emerytalnym nie mówiła, a gdyby powiedziała, nie wygrałaby wyborów. Może jednak powinniśmy wprost powiedzieć Polakom – sorry kochani, tu nie chodzi o mandat zaufania dla tej czy innej partii, lecz o to, że by decydować o własnej przyszłości jesteście po prostu za głupi. O tych sprawach decydować będą eksperci a nie wy.

***

Kolejną dziedziną, która zmienia swe znaczenie jest samo rządzenie. Mam tu na myśli dwie rzeczy: po pierwsze cyrk koalicyjny, który obserwowaliśmy w tym tygodniu. Donald Tusk przekonał się, że by rządzić, czyli by zmieniać rzeczywistość, nie wystarczy mieć dobre chęci, lecz trzeba do tego też zebrać solidne polityczne poparcie. Polski system partyjny realnie jednak wyklucza możliwość rządów jednej partii, a zatem w każdej z ważnych spraw, partia rządząca skazana jest na targi z koalicjantem. A im gorzej wypada partia rządząca w sondażach, tym te targi stają się brutalniejsze. Nie mam tu, żeby była jasność, żadnych pretensji do PSL – po prostu korzysta z chorych mechanizmów polityki w ogóle, a polskiej polityki w szczególności.

Drugim wskaźnikiem absurdu rządzenia w Polsce są piątkowe słowa Janusza Palikota. Przyznał on, że wystartuje w wyborach prezydenckich tylko z musu, ale tym, co go najbardziej interesuje jest fotel premiera. Mamy więc bardzo ciekawą sytuację. O władzę w Polsce konkuruje Platforma, której szef dobrowolnie zrezygnował ze startu w wyborach prezydenckich, by móc dalej być premierem, konkuruje PiS, którego prezes zastrzegł, że prezydentura go nie interesuje, ważny dla niego jest jedynie fotel szefa rządu. Teraz dokładnie to samo mówi Janusz Palikot. A równocześnie wybory prezydenckie od ponad dwóch dekad wywołują największe emocje, prezydent ma silny społeczny mandat, pałac i żyrandol. Ale jeśli już ktoś ma w Polsce władzę, to premier.

Ale premiera Polacy w wyborach bezpośrednich nie wybierają. Tu znów przypomina się dylemat pierwszy – kryzys demokracji. Wybieramy sobie prezydenta, który niewiele może, ale na to, kto zostanie premierem w wyborach, wpływ mamy znacznie mniejszy. Kłopoty z rządzeniem, a ściśle z nierządzeniem, są więc nie jakimś tam polskim fatum, ale wprost konsekwencją obecnego systemu politycznego. Zabawne, że po 1989 roku było dwóch polityków, którzy chcieli ten system zmienić. Pierwszym był - jak zauważa w swej książce Robert Krasowski - Lech Wałęsa. Drugim był Jarosław Kaczyński. Paradoksem jest, że obu w czasach ich rządów oskarżano o zamach na demokrację, nie zaś o próby jej zmiany. Ale to jedyny paradoks polskiej polityki.

***

Okazją do rozważania o trzeciej zmianie, było czwartkowe wystąpienie Radosława Sikorskiego na temat polityki zagranicznej. Co do oceny skutków polityki zagranicznej szefa polskiego MSZ, można by i trzeba dyskutować, nie sposób jednak odmówić mu pewnej przenikliwości w ocenie rzeczywistości. Sporo miejsca poświęcił bowiem zmianie pojęcia suwerenności. „Suwerenność dzisiaj to coś bardziej subtelnego niż wyłączność władzy politycznej. Jest to poczucie, że na żadnym etapie wzmacniania współpracy międzynarodowej nie tracimy podmiotowej zdolności do podejmowania korzystnych bądź błędnych decyzji. Innymi słowy, tak, jak to rozumieli nasi przodkowie, nic o nas nie decyduje się bez nas" Chwilę później dodawał. „Nowoczesny polski patriotyzm budujmy nie na godnościowym wzmożeniu, lecz na dumie z realnych sukcesów".

Bez wątpienia Sikorski ma rację mówiąc, że suwerenność dziś to nie gadanie o suwerenności, ale siła gospodarcza. Popiera to twierdzenie przykładem Grecji i pokazaniem paradoksów jej (nie)suwerenności. Suwerenności w takiej postaci, o jakiej pisali XVI pisarze polityczni dziś już nie ma. Jednak z powodu zmiany znaczenia tego pojęcia, nie wynika, że powinniśmy się samostanowienia czy podmiotowości (świetny termin wprowadzony do debaty przez kolegów z Teologii Politycznej) rezygnować.

Szkoda, że Radosław Sikorski nie powstrzymał się od polemik z PiS-em w swym wystąpieniu. Bo wygłosił de facto ciekawy wykład o próbach zapewnienia Polsce maksimum korzyści w dość niekorzystnej sytuacji geopolitycznej. Wiele z tych spostrzeżeń jest trafne. Kłopot w tym, że odnosząc się wciąż do Jarosława Kaczyńskiego Sikorski sprowadził dyskusję na inny tor. Bo to prawda, polityka zagraniczna z czasów PiS nie była pasmem sukcesów. „Godnościowe wzmożenie" nie przynosiło realnych rezultatów. Jednak myślę, że o rezultatach polityki zagranicznej Sikorskiego też można by powiedzieć wiele gorzkich słów. Bycie zieloną wyspą to nie zasługa rządu Platformy Obywatelskiej, lecz – co Sikorski przyznał w wystąpieniu – dwóch dekad ciężkiej pracy Polaków. Dobra opinia w Europie nie przekłada się na konkretne efekty, o czym mogliśmy się przekonać podczas ostatnich negocjacji w sprawie emisji CO

2

– dopiero broń atomowa, czyli polskie weto było argumentem, który wsparł nasze argumenty, gdy „dobra opinia" o Polsce nie wystarczyła.

Mam też inne niż Sikorski zdanie o pakcie fiskalnym – jest on klęską Unii Europejskiej. Jest on również znacznie bardziej mniej korzystny dla Polski niż zapewniali o tym Donald Tusk i sam Sikorski po szczycie 9 grudnia 2011 r. Czy wówczas wprowadzali nas w błąd, czy sami zostali wprowadzeni w błąd to już inna sprawa. Dość, że późniejsza twardość w negocjacjach nad zapisami paktu była konsekwencją pierwotnej klęski, nie zaś przejawem polskiej siły. Chwalenie się prezydencją, jak rozumiem to już rytuał, ale wiemy doskonale i mogliśmy się o tym przekonać wszyscy, że prezydencja nie ma już dziś realnego znaczenia w Unii, poza symboliczno-festyniarskim. Choć oczywiście dobrze, że dobrze wypadliśmy, bo gdybyśmy wypadli źle, byłoby źle.

Sikorski ma też rację pokazując czarne scenariusze dla Unii Europejskiej. Ma też rację, że rozpad byłby niekorzystny, kłopot w tym, że dziś Unia jest zupełnie inna niż parę lat temu i nie do końca mam wrażenie, że dzisiaj Polska ma przygotowane plany na wypadek dalszej erozji unijnych mechanizmów. Bo zaklinaniem o koniecznej federalizacji, zaklinaniem o konieczności dalszej integracji nie zmienimy rzeczywistości, czyli na przykład tego, że realizacja ostatnich zapowiedzi przedwyborczych Nicolasa Sarkozy'ego oznaczałoby koniec Unii. Sikorski zakończył swe wystąpienie takimi słowami: „Jaki z tego morał? Chcesz coś zrobić dla wiarygodności, ba, suwerenności Polski, to popieraj dalsze reformowanie finansów państwa. Podnieś rękę za reformami emerytalnymi rządu. A jeśli nie podniesiesz, to odłóż na bok slogany o suwerenności." A więc wracamy do punktu pierwszego. Nie ważne, że Polacy są przeciw reformie. Konieczność od nas wymaga podniesienia wieku emerytalnego. A że to na bakier z demokracją? Furda z nią. Tego wymaga od nas suwerenność. Suwerenność, która przestaje być suwerennością. A państwo, przestaje być państwem, bo i tak nie da się nim rządzić. Ciekawe, czy zajdzie się w Polsce polityk, który będzie miał odwagę o tych wszystkich przemianach powiedzieć Polakom wprost. I zaproponować jakieś zmiany.

Demokracja odniosła w tym tygodniu nad Wisłą kolejny wielki sukces! Sejm odrzucił wniosek podpisany przez 2 miliony Polaków. Oznacza to, że nie będzie referendum, w którym naród miałby się wypowiedzieć, czy chce reformy emerytalnej.

Oczywiście zupełnie czym innym jest pytanie o to, czy sprawę reformy emerytalnej powinno się rozstrzygać na drodze referendum. Kłopot w tym, że wydłużanie wieku emerytalnego jest w pewnym sensie koniecznością, wynikającą ze zmian cywilizacyjnych i demograficznych. Jednak warto postawić tu pytanie: skoro emerytury to zbyt ważna sprawa by decydować o tym w referendum, skoro wyliczenia ekspertów są więcej warte niż zdanie obywateli, o czym powinni oni decydować? Jaki zakres władzy nad sobą mają dziś obywatele? Jaki zakres władzy nad nimi ma ich państwo? A to prowadzi nas już wprost do pytania o kondycję demokracji. Wydaje się bowiem, że kilka pojęć, do których się już całkiem przyzwyczailiśmy, zmieniła ostatnio swoje znacznie. Zmienia się sens pojęcia demokracji, rządzenia i suwerenności. O każdym z nich chciałby tu parę słów dziś napisać.

Pozostało 89% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?