Facebook wszechmogący

Klikanie w ikonkę nie ma nic wspólnego z działaniem politycznym, do którego niezbędne jest realne zaangażowanie, poświęcenie czasu i energii, niekiedy podjęcie ryzyka – uważa publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 04.04.2012 20:17

Dariusz Rosiak

Dariusz Rosiak

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

„Izrael kocha Iran". Tak uważa Rony Edrygrafik z Tel Awiwu. Rony zaprojektował plakaty składające się ze zdjęć Izraelczyków (Rony'ego, jego żony, znajomych i sąsiadów) z napisem: „Irańczycy! Nigdy nie zbombardujemy waszego kraju. Izrael (serduszko) Iran". Potem umieścił jeden z plakatów na Facebooku. Po kilku godzinach setki, potem tysiące Izraelczyków przyłączyło się do akcji (to znaczy wcisnęło guzik „lubię to"). Po jakimś czasie odezwał się pierwszy Irańczyk. Jak mówił Rony Edry w CNN, tak się tym wszystkim podekscytował, że aż obudził żonę.

„Ktoś z Iranu jest na Facebooku" – powiedział. Następnie rozesłał wzór plakatu do znajomych z Facebooka, by każdy, kto chce mógł nałożyć napis na swoje zdjęcie. Od ubiegłej niedzieli Edry zaczął otrzymywać regularne posty z Iranu, ich autorzy w obawie przed władzami zakrywają jednak twarz i nie ujawniają tożsamości. „My też was kochamy. (...) Naród irański, z wyjątkiem władz, nie czuje wrogości wobec nikogo, zwłaszcza wobec Izraelczyków. Nigdy nie traktowaliśmy Izraelczyków jak wrogów. Nienawiść została wymyślona przez propagandę reżimu, który wkrótce zginie. Ajatollah wkrótce umrze, Ahmadineżad zniknie. On jest wyłącznie oportunistą, a nade wszystko – idiotą. Wszyscy go nienawidzą. Was natomiast kochamy. Niech żyje miłość, pokój. I dzięki za przesłanie. "

Izraelska akcja jest kolejnym przejawem nowej globalnej wiary. Wiary w Facebooka, który swoim istnieniem zmienia oblicze świata. A w zasadzie to nie Facebook – on jest tylko narzędziem. Świat możemy zmienić my. Polityka jest zbyt ważną dziedziną, by zostawić ją zapatrzonym w siebie, skorumpowanym, nierzadko głupim i pozbawionym wyobraźni politykom. Możemy im przeciwstawić nasz entuzjazm, wiarę w dobro, miłość, jedność i determinację w dążeniu do celu. Wystarczy wejść na Facebooka, zalogować się, kliknąć „lubię to", dołączyć do dialogu, razem dać wyraz, wspólnie przedsięwziąć, wytworzyć jedną energię, albo nawet synergię...

Wystarczy bransoletka

Od kilku tygodni największym światowym hitem internetowym jest film „Kony 2012". Wyprodukowany przez amerykańską organizację pomocową o nazwie Invisible Children film jest częścią kampanii mającej na celu schwytanie Josepha Kony'ego, ugandyjskiego watażkę, który od ponad 20 lat sieje śmierć i spustoszenie w Afryce środkowej. Kony jest jednym z najbardziej okrutnych zwyrodnialców współczesnej historii, odpowiedzialnym za morderstwa, gwałty, porwania dzieci i terroryzowanie setek tysięcy ludzi. Od 2005 roku poszukiwany jest listem gończym Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze. Bezskutecznie.

Organizacja Invisible Children wyprodukowała 30-minutowy spot reklamowy, którego – niewątpliwie szlachetnym – celem jest zwrócenie uwagi świata na zbrodnie dyktatora. W warstwie merytorycznej film jest zbiorem banałów, błędów i kompletnych bredni na temat armii Kony'ego, w warstwie politycznej jest typową dla zachodnich „humanitarystów" próbą uproszczenia tematu w takim stopniu, by ktoś, kogo Afryka kompletnie nie interesuje przejął się opowiadaną historią.

Przede wszystkim chodzi o to, żeby widz nie miał poczucia, że aby zrozumieć „o co chodzi z tym Konym", powinien dowiedzieć się czegoś więcej. Wystarczy, że podzieli się filmem ze znajomymi, może jeszcze kupi plastikową bransoletkę, „dzięki której odnajdziemy się w globalnym tłumie" – i w ten sposób przyczyni się do rozwiązania problemu. W filmie widzimy pokiereszowane przez Kony'ego twarze czarnych dzieci, zatroskane oblicza białych pracowników Invisible Children, słyszymy pozbawione podstaw tezy polityczne podane jako oczywistość (np. że USA mają obowiązek schwytać Kony'ego – niby dlaczego?) i niebezpieczne, potencjalnie przynoszące ogromne szkody postulaty propagandowe (np. zwiększenia pomocy dla armii ugandyjskiej, która jest równie co Kony winna łamania praw człowieka i zbrodni przeciwko ludzkości). A przede wszystkim dociera do nas przejmujące, nieznoszące sprzeciwu wezwanie do masowego, globalnego zaciągu: twój sprzeciw wobec zła jest ważny, twój entuzjastyczny akces do internetowej kampanii przeciwko bandycie zmieni świat.

I ludzie rzeczywiście się przejęli – film obejrzało ponad 100 milionów użytkowników serwisu YouTube, tysiące ludzi na całym świecie wykupiło „zestaw pomocowy Kony 2012", a w nim nieodłączna w takich razach bransoletka i t-shirt z twarzą Kony'ego.

Tydzień po szczytowaniu kampanii „Kony 2012" miesięcznik „The Atlantic" przebadał zachowanie internautów. Na podstawie danych z wyszukiwarki Google porównano zainteresowanie kilkoma tematami: ceremonią rozdania Oskarów, kampanią „Kony 2012", prezydentem Obamą i Syrią. Dwa ostatnie tematy prawie nie istnieją w polu zainteresowania użytkowników internetu (nie, nie chodzi o to, że Amerykanie są głupi — wyniki globalne pokrywają się mniej więcej z wynikami użytkowników amerykańskich). Natomiast linie wskazujące zainteresowanie Oskarami i kampanią „Kony 2012" miały niemal identyczny przebieg: oba potraktowano jak niezwykle atrakcyjną, ale jednak krótkotrwałą ciekawostkę medialną z dziedziny rozrywki. Po 11 marca, gdy kampania wchodziła w kolejną kluczową fazę, ludzie praktycznie przestali się nią interesować. Gdy piszę „ludzie", mam na myśli białych użytkowników internetu. Od inauguracji kampanii film obejrzało w sieci zaledwie 2 tysiące Ugandyjczyków (czyli osób, którym uczestnicy kampanii mieli teoretycznie pomagać), a podczas jedynego jak dotąd pokazu filmu w Ugandzie oburzeni widzowie obrzucili organizatorów wydarzenia kamieniami. Na moment zainteresowanie akcją wróciło, gdy jej organizator Jason Russell doznał załamania psychicznego skutkiem czego pojawił się półnagi na skrzyżowaniu w San Diego i wrzeszczał na przejeżdżające samochody.

To tylko biznes

Podałem dwa przykłady rażące swoim kompletnym oderwaniem od normalnego świata. W przypadku Izraelczyków chodzi zapewne o zwykłą naiwność dobrych ludzi, myślenie Stingiem („I hope that Russians love their children too") albo Lennonem („Imagine there's no countries") w celu rozwiązania poważnego problemu politycznego i militarnego. W wypadku Invisible Children dochodzą jeszcze bardzo konkretne interesy finansowe, kariery setek ludzi zaangażowanych w kampanię. Ale nie to jest tutaj najbardziej przejmujące. Oto nagle zaczęliśmy żyć w przekonaniu, że do uprawiania poważnej polityki wystarczy entuzjazm, radosne uniesienie, zbiorowe wzruszenie. Jakie to szczęście, że mamy Facebooka, Twittera, YouTube i inne serwisy! Dzięki nim możemy podzielić się z innymi swoimi emocjami i w ten sposób zmienić świat.

To oczywiście brednie. Użytkownicy Facebooka nie rozwiązują problemów politycznych — jak wiadomo przed XXI wiekiem odbywały się wojny i rewolucje, zakładano partie, działały parlamenty, polityka istniała i musiała sobie jakoś radzić bez serwisów społecznościowych. Wręcz przeciwnie — Facebook jest domeną ludzi wyobcowanych z realnego świata, został wymyślony dla nieklinicznych autystów jako forma ułatwienia im kontaktu ze światem, a dziś — jako globalny biznes — służy głównie do kawałkowania naszej uwagi, pakowania jej i sprzedawania reklamodawcom.

Na Facebooku i innych serwisach tego typu jesteśmy przede wszystkim produktami przeznaczonymi na handel. Właścicielowi serwisu nie przeszkadza, że przy okazji opowiadamy sobie jakieś mniej lub bardziej mądre historie, łączymy się w grupy i tworzymy wirtualne substytuty życia. O to chodzi. I jeszcze o to, żebyśmy wierzyli, że życie w sieci i realu to jedno i to samo.

Ale to nie jest jedno i to samo. Klikanie w ikonkę nie ma nic wspólnego z działaniem politycznym, do którego niezbędne jest realne zaangażowanie, poświęcenie czasu i energii, niekiedy podjęcie ryzyka. Fakt, że w trakcie „arabskiej wiosny" Egipcjanie zwoływali się na plac Tahrir przy pomocy sms-ów, a relacje o okupacji placu ukazywały się na Facebooku nie ma tu nic do rzeczy. Mubaraka obalili konkretni ludzie, którzy ryzykowali życiem. Miejmy nadzieję, że Assada również obalą — mimo, że Syryjczycy nie mogą zwoływać się na flashmoby, ani wypuszczać filmów do sieci.

Jak bardzo serwisy typu Facebook, Twitter, czy YouTube nie mają nic wspólnego z polityką widać dopiero dziś: w Egipcie do zbudowania demokracji potrzebne są tradycyjne metody polityczne: negocjacje prowadzone przez żywych oddanych sprawie ludzi gotowych na poświęceń. Podobnie — umieszczanie śmiesznych dowcipów o Putinie w serwisach społecznościowych nie wystarczy do zbudowania opozycji w Rosji. Akcja izraelskiego grafika nie wpłynie na stosunki izraelsko-irańskie, a film o Josephie Konym nie przyczyni się do zabicia go, albo postawienia przed sądem.

Polityka ciągle polega na tym samym — angażowaniu energii realnych ludzi w konkretne przedsięwzięcia. Dobrze byłoby, żeby ci ludzie mieli entuzjazm i wierzyli, że potrafią zmienić świat, ale gdzie ich szukać? Nie wiem gdzie, ale wiem, że szukanie ich na Faceboku to strata czasu.

„Izrael kocha Iran". Tak uważa Rony Edrygrafik z Tel Awiwu. Rony zaprojektował plakaty składające się ze zdjęć Izraelczyków (Rony'ego, jego żony, znajomych i sąsiadów) z napisem: „Irańczycy! Nigdy nie zbombardujemy waszego kraju. Izrael (serduszko) Iran". Potem umieścił jeden z plakatów na Facebooku. Po kilku godzinach setki, potem tysiące Izraelczyków przyłączyło się do akcji (to znaczy wcisnęło guzik „lubię to"). Po jakimś czasie odezwał się pierwszy Irańczyk. Jak mówił Rony Edry w CNN, tak się tym wszystkim podekscytował, że aż obudził żonę.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?