To jedyny z proponowanych modułów, który można uznać za swego rodzaju protezę nauczania najnowszej politycznej historii Polski; jego pominięcie może spowodować niemal całkowity brak tej tematyki w edukacji licealistów.
Komorowski poparł ten pomysł, jednak minister Krystyna Szumilas poinformowała ostatnio broniących historii intelektualistów, że mimo takiego stanowiska prezydenta postulowanej zmiany nie wprowadzi.
Gdyby Aleksander Kwaśniewski za rządów SLD albo Lech Kaczyński za rządów PiS publicznie zaangażował się w obronie jakiegoś pomysłu tak, jak Komorowski ws. kompromisu oznaczałoby to że sprawa jest uzgodniona i będzie tak, jak powiedział prezydent. To, że teraz stało się inaczej, świadczy albo o tym, że pozycja obecnego lokatora Belwederu w platformerskiej machinie władzy jest po prostu żałośnie słaba, albo o tym że od początku chodziło jedynie o to, by mógł on w świetle kamer pokazać się jako przywódca dobry, bo kompromisowy. Znacznie ważniejsze jest jednak to, że upadły ostatnie nadzieje na zachowanie wspólnego dla całej inteligencji kwantum wiedzy o najnowszej historii Polski. A to oznacza rozmywanie polskiej tożsamości, i tak osłabianej przez dominujące kulturowe prądy współczesności.
W tej sytuacji tym, którzy chcą zachowania tej tożsamości trudno nie myśleć z sympatią o proponowanym przez PiS projekcie ustawy, wprowadzającej obowiązkową naukę historii w czasie całego okresu edukacji gimnazjalnej i licealnej.
Często broniłem polityków większości przed najbardziej radykalnymi krytykami głoszącymi, że są oni po prostu niechętni polskiej tożsamości czy też że – w łagodniejszej wersji – jest im ona obojętna. Ale ta sprawa jest probierzem.