Białoruska mała stabilizacja

Efektem kryzysu na Białorusi jest, obok pogłębiającego się uzależnienia gospodarczego i politycznego od Rosji, ubożenie społeczeństwa - pisze analityk do spraw wschodnich

Publikacja: 04.07.2012 18:17

Red

Już w połowie czerwca Białoruś rozpoczęła przygotowania się do swego oficjalnego święta niepodległości, które obchodzone jest 3 lipca. Na głównych ulicach Mińska zawisły flagi, w sklepach, na pocztach, w metrze - banery i plakaty z hasłami wychwalającymi Białoruś (co ciekawe dominuje na nich język białoruski). Nie próżnowali też żołnierze kompanii honorowej i na tydzień przed uroczystościami z zapałem ćwiczyli uroczystą zmianę warty przy wiecznym ogniu na mińskim Placu Zwycięstwa.

Zbliżające się wybory parlamentarne nie mają większego znaczenia. Ani dla władz w Mińsku, ani dla opozycji

Wszystko to jednak sprawia wrażanie kolorowej fasady, pod którą kryje się szara rzeczywistość.

Coraz bardziej zależni

Białoruś poradziła sobie wprawdzie z ubiegłorocznym kryzysem gospodarczym ? udało się opanować inflację i postępujący spadek wartości rubla. Niemniej w znaczącym stopniu było to możliwe jedynie dzięki pomocy ze strony Rosji. Pod koniec 2011 r. oba kraje podpisały korzystne dla Białorusi umowy - "błękitnooka" republika dostała nie tylko gaz po niższej cenie (obecnie to zaledwie 166,5 dolarów za 1000 m3), ale także ropę bez cła. Ponadto rosyjski Gazprom wykupił 50% akcji białoruskiego operatora sieci gazowych Biełtransgaz za 2,5 mld dolarów. Pieniądze te zasiliły białoruskie rezerwy walutowe, a Gazprom stał się jedynym właścicielem Biełtransgazu (pozostałe 50% udziałów rosyjski koncern wykupił w transzach w latach 2007-2010).

Co ciekawe nie była to tylko znana z Jelcynowskich czasów formuła "gaz za pocałunki", a cena jaką Rosja zapłaciła Białorusi za jej udział w forsowanych przez Kreml projektach integracyjnych na obszarze Wspólnoty Niepodległych Państw ? takich jak istniejąca Wspólna Przestrzeń Gospodarcza czy planowana Unia Euroazjatycka. Pozytywnym impulsem dla białoruskiego eksportu okazała się też dewaluacja rubla, która pozwoliła na zwiększenie sprzedaży białoruskich towarów za granicą (w tym produktów naftowych, nawozów sztucznych czy wyrobów spożywczych).

Efektem kryzysu jest jednak przede wszystkim, obok pogłębiającego się uzależnienia gospodarczego i politycznego od Rosji, postępujące ubożenie społeczeństwa białoruskiego. Ceny, które w zeszłym roku drastycznie wzrosły, pozostały na swoim wysokim poziomie. Wprawdzie teoretycznie każdy na Białorusi jest milionerem (średnia pensja to ok. 1 milion 500 tysięcy rubli), ale te miliony są bardzo mało warte. Duży bochen chleba kosztuje 10.000 rubli, masło to wydatek od 8.000 do 12.000, a niewielka paczka rzodkiewek potrafi kosztować i ponad 40.000 rubli. Podrożał nawet alkohol - butelka wódki 0,7 l to wydatek rzędu 45.000-65.000 rubli. Szybka kalkulacja pokazuje, że nawet niewielkie zakupy spożywcze dla całej rodziny to wydatek rzędu 100.000. A gdzie chemia gospodarcza, kosmetyki i ubrania? W porównaniu do poprzedniego roku bardziej puste wydają się też mińskie bary i restauracje (średnia cena obiadu to 100.000). Na prowincji nikt nie może pozwolić sobie na tego typu wydatki, więc lokalne knajpki żyją od weekendu do weekendu przede wszystkim nastawiając się na obsługę wesel i rodzinnych uroczystości.

Paradoksalnie kryzys spowodował też, że ludzie gubią swoje polityczne zaangażowanie - w pogodni za drugim i trzecim etatem, w rozważaniach ile ziemniaków, a ile ogórków czy innych warzyw posadzić na daczy, żeby zebrać zapasy na zimę.

Wzrasta też poczucie, że system, który do tej pory opierał się na swoistym kontrakcie społecznym między władzą a obywatelami (stabilizacja oraz pensje i emerytury na czas w zamian za poparcie polityczne) coraz bardziej bazuje jedynie na strachu, co widać w zwiększaniu się roli służb specjalnych.

Gwarancje dla rządzących

Tym bardziej nie należy oczekiwać, że zaplanowane na 23 września wybory parlamentarne przyniosą na Białorusi jakiekolwiek zmiany. Przeciwnie - wszystko wskazuje na to, że odbędą się wedle znanego z poprzednich lat scenariusza żadnych ustępstw wobec Zachodu i opozycji. Najpewniej będą na tym cierpiały środowiska niezależne, a już dziś redaktorzy niezależnej prasy dzielą się obawami co do zaostrzenia polityki wobec ich tytułów. Wprawdzie podkreślają, że jak dotąd nie dostawali żadnych ostrzeżeń, niemniej zgodnie twierdzą, że to może być to cisza przed burzą. Tym bardziej, że wystarczą tylko dwa upomnienia, żeby zawiesić wydawanie gazety czy czasopisma. Innymi metodami utrudniania życia niezależnym dziennikarzom mogą być ograniczenia w sprzedaży papieru drukarskiego czy uniemożliwienie dystrybucji gazety za pośrednictwem państwowych kiosków i białoruskiej poczty.

Wybory bez znaczenia

Powtarzalność scenariusza wyborczego może mieć jednak i swoje złe strony. Tym bardziej, że tak samo jak w 2010 r. władze próbują obłaskawiać społeczeństwo podnoszeniem pensji do równowartości 500 dolarów. Tyle, że taki wzrost płac nie ma odzwierciedlenia w poprawie kondycji białoruskiej gospodarki i będzie sztucznie sfinansowany przez dodruk pustego pieniądza. Czym się to może skończyć pokazał rok 2011, kiedy ludzie starali się jak najszybciej wymieniać swoje ruble na waluty obce czy kupowali towary niejako w nich lokując swoje oszczędności. Nakręciło to spiralę inflacji i spowodowało potężne turbulencje na rynku walutowym, które zakończyły się dwukrotną dewaluacją białoruskiego rubla.

Takie działania białoruskich władz można zatem określić jako dość ryzykowne, tym bardziej, że tak naprawdę wybory parlamentarne nie mają większego znaczenia. Ani dla władz, które mimo wielokrotnych zapowiedzi nie powołały dotąd partii "Biała Ruś" i nie przywiązują wagi do prowadzenia kampanii wyborczej, ani dla opozycji, która rozbita i skłócona po wyborach prezydenckich z 2010 r. nie była w stanie wypracować planu działań i sposobu prowadzenia kampanii parlamentarnej. Co bardziej złośliwi twierdzą wręcz, że jeśli prezydent Łukaszenka będzie chciał jeszcze bardziej skłócić środowiska opozycyjne, to części z nich powinien zagwarantować miejsca w parlamencie, co tylko spotęguje wzajemne oskarżenia o współpracę z reżimem i jego tajnymi służbami.

Opozycji nie sprzyja też kalendarz wyborczy, choć prezydent Łukaszenka wyznaczył dzień głosowania na ostatni dopuszczalny przez prawo termin. Start kampanii przypadł bowiem na początek lata, kiedy i tak niewielkie zainteresowanie ludzi polityką równa ku zeru. A szczyt przypadnie na początek września, kiedy przedmiotem zainteresowania i kłopotów przeciętnego Białorusina jest raczej rozpoczynający się rok szkolny i zakończenie letnich zbiorów.

Trudno jest mówić o jakichkolwiek zmianach na Białorusi, jeśli ciągle jest to kraj, który żyje przeszłością. W szkołach i przedszkolach (nawet tych dla dzieci dyplomatów) ciągle najważniejszymi bohaterami są uczestnicy Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, a zasadniczą obawą Białorusinów pozostaje hasło "byleby nie było wojny", co jest umiejętnie wykorzystywane przez państwową propagandę. W państwowych mediach nie tylko sojusznicza Rosja jest państwem pełnym zagrożeń  jak choćby północnokaukaski terroryzm, ale także Unia Europejska przedstawiana jest jako przegniły do cna Zachód. O tym ostatnim świadczyć ma kryzys w strefie euro i związane z tym protesty społeczne, bezrobocie czy nawet awantury po meczach w ramach EURO-2012 - w radio główną informacją po półfinałowym meczu Włochy-Niemcy był news, że w Berlinie 600 kibiców obu drużyn (sic!) starło się z policją. Tym bardziej cenna jest białoruska mała stabilizacja.

Ta mała stabilizacja wspierana jest także przez Rosję, której władze nie życzą sobie żadnych kolorowych rewolucji u swoich bram. Owa stabilność to też gwarancja dla rządzących Białorusią, że nic, najmniejsze nawet kompetencje, nie zostaną im zabrane. Zatem na pytanie o to jaka będzie przyszłość położonego nad Swisłoczą kraju odpowiedź brzmi jednoznacznie - nieustanna walka o utrzymanie statusu quo.

Autorka jest analitykiem ds. wschodnich w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych (PISM).

Już w połowie czerwca Białoruś rozpoczęła przygotowania się do swego oficjalnego święta niepodległości, które obchodzone jest 3 lipca. Na głównych ulicach Mińska zawisły flagi, w sklepach, na pocztach, w metrze - banery i plakaty z hasłami wychwalającymi Białoruś (co ciekawe dominuje na nich język białoruski). Nie próżnowali też żołnierze kompanii honorowej i na tydzień przed uroczystościami z zapałem ćwiczyli uroczystą zmianę warty przy wiecznym ogniu na mińskim Placu Zwycięstwa.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?