Niepodległość w czasach unii bankowej

Dlaczego w Polsce nie prowadzi się debaty nad tym, ile jeszcze prerogatyw państwa możemy oddać, aby nie utracić suwerenności? - pyta publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 08.07.2012 19:46

Michał Szułdrzyński

Michał Szułdrzyński

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Choć ostatni szczyt unijny nie przyniósł - podobnie jak zresztą i inne „przełomowe" szczyty - oczekiwanej rewolucji, europejscy przywódcy zbliżyli się na nim do decyzji o powołaniu unii bankowej. Skoro dziś, obok wielkich długów rządów, największym problemem wspólnej Europy jest brak płynności wielu banków (które skądinąd wpadają w tarapaty, finansując długi rządów - i tu koło się zamyka), coraz bliższy realizacji jest pomysł stworzenia nie tylko europejskiego nadzoru bankowego (o jego istnieniu zeszłotygodniowy szczyt de facto już przesądził), ale również systemu zabezpieczania depozytów i omijania rządów przy udzielaniu pomocy poszczególnym bankom. Pomysłem na przerwanie błędnego koła zadłużenia ma być de facto uwspólnotowienie systemu bankowego.

Władza nad bankami

Premier Donald Tusk nie przesądza, czy Polska będzie chciała do unii bankowej wchodzić. Powód? Obawa, by jej mechanizmy nie doprowadziły do tego, iż polscy podatnicy będą finansować np. długi rządów Hiszpanii czy Włoch przez umożliwienie przerzucania kapitału z banków córek do macierzystych banków na południu Europy.

Jednak niebezpieczeństwem dla Polski jest nie tylko ucieczka kapitału z Polski. Kto wie, czy nie ważniejsze jest, w kontekście unii bankowej, zadanie sobie pytania o przyszłość naszej suwerenności państwowej. Władza nad sektorem bankowym, choć uzależniona od wielu międzynarodowych reguł, to wciąż ważny atrybut podmiotowości państwa. Prowadzenie regulacji i kontroli bankowej to istotna prerogatywa rządów, od której wdużej mierze zależy kondycja gospodarki.

Tym bardziej że do problemu suwerenności odnosił się nie tylko ostatni unijny szczyt - tej samej kwestii dotyczyły dwa przygotowane w ubiegłym tygodniu europejskie dokumenty.

Pierwszy to perspektywa rozwoju Unii przygotowana przez przewodniczącego Rady Europejskiej Hermana Van Rompuya. Drugi - analiza przygotowana przez byłych unijnych przywódców, m.in. Jacques'a Delorsa. Wnioski obu dokumentów są w dużej mierze zbieżne: bez dalszej integracji UE nie uda się przezwyciężyć skutków trawiącego Unię kryzysu.

Tymczasem większa integracja - szczególnie unia fiskalna, o której mówi się od początku kryzysu coraz więcej - oznacza nic innego jak tylko przekazywanie kolejnych części suwerenności na rzecz wspólnoty.

Nie trzeba być ekspertem od spraw unijnych, by zauważyć, że ani plany ratunkowe przygotowywane przez unijne autorytety, ani ubiegłotygodniowe ustalenia unijnych przywódców nie znalazły leku na obecny kryzys. Faktem jest również, że kryzys ten szybko nie ustąpi. Wdrażanie kolejnych instrumentów (np. pakt fiskalny, europejski mechanizm stabilizacyjny) zajmie kolejne miesiące, jeśli nie lata.

Jak reagować

Co z tego wynika? Skoro i tak daleko idące plany bliższego zacieśnienia współpracy i koordynacji w Unii to wciąż za mało, by przezwyciężyć kryzys, możemy być pewni, że tak naprawdę zwiększona współpraca i koordynacja dopiero przed nami.

Także premier Donald Tusk nie pozostawia tu wątpliwości. W wywiadzie dla „Polityki" mówił, że status quo jest nie do utrzymania albo będzie postępowała integracja, oznaczająca większą unię polityczną, bankową, fiskalną, albo Europa będzie się cofała.

- Czyli albo większa integracja, albo rozpad Unii. Co to będzie oznaczać? Tusk nie ukrywa, że „im więcej integracji, tym mniej suwerenności poszczególnych państw". - Dla nas ważne jest, aby proces był symetryczny; musi to oznaczać więcej Europy, a nie więcej dominacji jednego państwa nad innymi mówił szef rządu dziennikarzom.

- Polska obecnie jest w paradoksalnej sytuacji. Jesteśmy bowiem pod względem długu publicznego czy kondycji banków w znacznie lepszej sytuacji niż toczone kryzysem Południe, od którego dziś bogata Północ oczekuje - w zamian za ratunek zrzeczenia się kolejnych cząstek suwerenności.

- Równocześnie zaś to nie my (lecz m.in. Niemcy) wyciągamy z tarapatów innych. A więc nie możemy dyktować warunków. Nie jesteśmy też tak potężną gospodarką jak Wielka Brytania, by grozić na poważnie wyjściem z Unii Europejskiej i ostro stawiać warunki swej suwerenności.

Nie jesteśmy również w unii walutowej, a więc siłą rzeczy nie jesteśmy automatycznie przedmiotem dyskusji (wszak zarówno przyjęty pakt, jak i planowana unia fiskalna dotyczą wyłącznie państw posługujących się euro).

W tej sytuacji Polska stoi dziś przed dramatycznym dylematem: czy brać na siebie ograniczenia i wyrzekać się kolejnej cząstki suwerenności, czy też zachowując klasycznie rozumianą niezawisłość, jeszcze bardziej oddalić się od centrum, w którym podejmowane są unijne decyzje.

Nie nakarmimy

Innymi słowy walka toczy się o to, czy - wiedząc, że nie jesteśmy w Europie pierwszej prędkości (strefie euro) - będziemy gdzieś w okolicach strefy numer dwa, czy też znajdziemy się na zupełnym marginesie. Jeden z polskich dyplomatów powiedział mi niedawno wprost: - Kwestią suwerenności jest dziś nie wymachiwanie szablą i konstytucją, ale niedopuszczenie do sytuacji, w której Polska będzie odcięta od wpływu na kierunek zmian, o jakich właśnie decyduje unijne centrum.

A minister polskiego rządu, z którym rozmawiałem po szczycie Unii, postawił sprawę jeszcze mocniej: - To ostatni budżet Unii, z którego możemy coś dostać. Te pieniądze zmieniają Polskę jak nigdy w historii. Suwerennością nie nakarmimy Polaków ani nie zmodernizujemy kraju.

Co to oznacza? Że szybka dezintegracja Unii może zagrozić budżetowi na sześć kolejnych lat, a więc Polska musi twardo stać po stronie tych, którzy przekonują, że trzeba być bliżej, anie dalej.

Kolejny paradoks polskiej sytuacji wynika z uwarunkowań historyczno-kulturowych. Rzeczpospolita odzyskała suwerenność dopiero 23 lata temu. Przez cały okres sowieckiej dominacji niezawisłość była wymarzonym celem, podobnie jak kapitalizm i realna demokracja. I widać po tym ćwierćwieczu, że Polakom zarówno kapitalizm, demokracja, jak i suwerenność pasują.

Wejście do Unii Europejskiej czy NATO ograniczało suwerenność w stopniu niezbędnym do realizacji celów związanych z wolnością, kapitalizmem i demokracją.

Ale też zupełnie oczywiste jest, że Polacy nie są dziś przygotowani na dalsze wyrzekanie się suwerenności. Samo to pojęcie odgrywa fundamentalną rolę w debacie publicznej. Hasło obrony lub utraty suwerenności wraca nieustannie w kolejnych debatach.

A równocześnie nie ma żadnej debaty nad suwerennością, nad kosztami naszej obecności w Unii, nie ma debaty nad granicami suwerenności, nikt nie próbuje definiować granic, za które Polska nie może się posunąć, by utracić podmiotowość.

Debata w Niemczech

Najgorsze wydaje mi się również to, że - choć taka dyskusja jest nieunikniona - do przemyślenia sensu, wartości i ograniczeń polskiej suwerenności nie są kompletnie przygotowane rząd i opozycja.

Po stronie PO jest zaledwie kilka lub kilkanaście osób rozumiejących procesy zachodzące w Unii. Pozostała większość do znudzenia powtarza hasła zasłyszane dziesięć lat temu, którymi wówczas reklamowano integrację. Mam wręcz wrażenie, że Platforma boi się dziś dyskusji o suwerenności, by nie zostać przez prawicową opozycję okrzyknięta partią narodowej zdrady i wyrzekania się polskości.

Prawdą jest, że jeśli przyjrzymy się debacie niemieckiej, sprawa stawiana jest tam jasno. Zarówno politycy z rządzącej chadecji, jak i lewica zaskarżyli np. do Trybunału Konstytucyjnego zarówno pakt fiskalny, jak i ESM. I choć niemiecka kanclerz Angela Merkel również najchętniej szybko przyjęłaby nowe europejskie instrumenty, nie może odmówić uczestnictwa w debacie nad ograniczaniem suwerenności RFN.

Polski rząd boi się debaty nad suwerennością jak diabeł święconej wody. Mimo ekspertyz i analiz, które sugerują, że kolejne europejskie dokumenty (pakt fiskalny, rozszerzenie traktatu lizbońskiego itp.) wymagają większości głosów zarezerwowanej dla zmian konstytucyjnych, rząd upiera się przy procedurze głosowania zwykłą większością głosów.

Nic więc dziwnego, że opozycja podnosi zarzuty dotyczące naruszania zasad konstytucyjnych. Ale znów - z wyjątkiem kilku osób, m. in. Krzysztofa Szczerskiego - w PiS mało kto rozumie to, co dzieje się w Unii. Zamiast pogłębionej analizy i konkretnych argumentów są emocje i krzyki, że Polska traci niepodległość.

Bez luksusu

Unii Europejskiej, do której wchodziła Polska przed ośmiu laty, dziś już nie ma. Podział UE na podgrupy różnych prędkości jest przesądzony. Wielka Brytania zaczyna na poważnie rozważać wyjście z Unii. Polska na taki luksus nie może sobie pozwolić. Warto może w końcu zacząć się zastanawiać, czego z naszej suwerenności nie wolno nam się wyrzec...

Choć ostatni szczyt unijny nie przyniósł - podobnie jak zresztą i inne „przełomowe" szczyty - oczekiwanej rewolucji, europejscy przywódcy zbliżyli się na nim do decyzji o powołaniu unii bankowej. Skoro dziś, obok wielkich długów rządów, największym problemem wspólnej Europy jest brak płynności wielu banków (które skądinąd wpadają w tarapaty, finansując długi rządów - i tu koło się zamyka), coraz bliższy realizacji jest pomysł stworzenia nie tylko europejskiego nadzoru bankowego (o jego istnieniu zeszłotygodniowy szczyt de facto już przesądził), ale również systemu zabezpieczania depozytów i omijania rządów przy udzielaniu pomocy poszczególnym bankom. Pomysłem na przerwanie błędnego koła zadłużenia ma być de facto uwspólnotowienie systemu bankowego.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?