Nieuleczalna patologia

Szefowie banków przymykają oczy na naruszanie procedur i ryzykowne działania swych pracowników dopóty, dopóki przynoszą one efekty. Wtedy rosną także ich premie idące w dziesiątki milionów dolarów - pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 23.07.2012 19:57

Nieuleczalna patologia

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Mówienie o okiełznaniu ryzykanctwa bankierów i innych praktyk, jak manipulacje czy pranie brudnych pieniędzy, na razie okazuje się czczym gadaniem. Instytucje finansowe co jakiś czas przepraszają, zapowiadają poprawę, a potem dalej prowadzą ryzykowne transakcje i łamią prawo. W czasie światowego kryzysu prowadzenie lub nawet tylko tolerowanie takich praktyk leży w interesie samych banków.

Politycy, media i instytucje kontrolne po ostatniej czarnej serii afer z bankowymi matactwami jak jeden mąż nawołują do rewolucji w kulturze bankowości i zaostrzenia przepisów. Zaufanie społeczeństw do sektora finansowego nie było jeszcze chyba nigdy na tak niskim poziomie. Prestiżowy tygodnik „The Economist" napisał wręcz, że banki znalazły się w podobnym położeniu, jak koncerny tytoniowe w 1998 roku podczas serii pozwów, która kosztowała te ostatnie około 200 mld dolarów zapłaconych w ugodach pozasądowych.

Brudne stopy, pralka i wieloryb

Zaczęło się od brytyjskiego Barclays, o którym jeden z jego pracowników pisał w korporacyjnych dokumentach, że „jest nieuczciwy z definicji", ale regulatorzy rynku stawiają już zarzuty kolejnym kilkunastu dużym bankom zamieszanym w aferę z manipulowaniem LIBOR, czyli dzienną stopą oprocentowania kredytu międzybankowego. Ustala się ją na podstawie danych dostarczanych przez same banki. Pokazują one średnie koszty niezabezpieczonych pożyczek międzybankowych na londyńskim rynku. Dane były jednak tak zmanipulowane, by móc podnieść koszty kredytów klientom - kredytobiorcom czy posiadaczom kart kredytowych.

Nikt bankom wielkiej krzywdy nie zrobi, bo ryzykowałby problemy całego systemu finansowego

Afera sięga już poziom wyżej. Pod pręgierzem znalazł się bowiem Bank Anglii. Jeden z szefów Barclays Jerry del Missier bronił się, że to stamtąd otrzymywał instrukcje.

Jeszcze nie przebrzmiała afera z manipulacjami LIBOR, a największy europejski bank HSBC został przyłapany na praniu brudnych pieniędzy i ułatwianiu transferów pieniędzy państwom objętym sankcjami, jak Iran czy Syria. Senatorzy z podkomisji ds. śledztw w komisji ds. bezpieczeństwa wewnętrznego i administracji przygotowali raport, którego wnioski są przerażające. System kontroli banku okazał się nieskuteczny, co umożliwiało pranie brudnych pieniędzy kartelom narkotykowym. Przepuszczano je przez kolejne oddziały banków i tak oczyszczone wpuszczano do Ameryki.

Amerykański oddział HSBC obsługiwał też banki w Arabii Saudyjskiej i Bangladeszu, które podejrzewa się o wspieranie al Kaidy i innych grup terrorystycznych. To nie pierwsza taka afera. Przecież jeszcze niedawno Goldman Sachs musiał tłumaczyć się ze współpracy z Muammarem Kaddafim. Podczas przesłuchań w Senacie szefowie HSBC bili się w piersi, a szef działu prawnego David Bagley złożył rezygnację.

Równie wielkie oburzenie wywołała afera wokół londyńskiej filii JP Morgan i jej głównego tradera Bruno Iksila z racji obracanych środków zwanego londyńskim wielorybem lub Voldemortem. Ten jeden z najlepiej opłacanych bankierów w Londynie, szef działu zajmującego się CDS (credit default swap), instrumentami ubezpieczającymi właścicieli obligacji przed niewypłacalnością dłużnika, naraził bank na znacznie większe straty, niż wcześniej szacowano. - To co najmniej 5,8 mld dol. przyznał prezes banku Jamie Dimon. Do tego można dodać spadek wartości banku o 30 mld.

Tymczasem Dimon i jego bank długo byli chwaleni w mediach i przez władze USA jako ci, którzy nie wdają się w tak ryzykowne transakcje. Mało tego. Chętnie pouczał innych.

To świetny przykład pokazujący, że banki niczego się nie uczą. „Londyński wieloryb" wypłynął ledwie pół roku po innej aferze. Kweku Adoboli, wschodząca gwiazda banku UBS, zarządzał działem ETF (Exchange-traded funds, fundusze inwestycyjne, których jednostki odwzorowują indeksy giełdowe) w departamencie obrotu akcjami i doprowadził do 2,3 mld dol. strat. Zanim o 3.30 w nocy wyprowadzono go w kajdankach z biura UBS na Finsbury Avenue w Londynie, napisał na Facebooku: „Need a miracle".

Podobnie cud nie uratował też Jerome'a Kerviela, który przysporzył swojemu bankowi Societe Generale 7,2 mld dol. strat. Kerviel ostro grał na zwyżkę europejskich indeksów, m.in. niemieckiego DAX, i kupował oparte na nich papiery wartościowe. Kiedy sprawa się wydała, okrzyknięto go oszustem stulecia.

Do tego dochodzą działania niezbyt etyczne. W maju Morgan Stanley, który przeprowadzał emisje akcji Facebooka, został oskarżony o ujawnienie tylko wybranym, dużym inwestorom złych prognoz co do perspektyw spółki.

Przymykanie oczu

Bankierzy za każdym razem mówią o „jednorazowym incydencie". To niebezpieczne, bo dysponują gigantycznymi sumami. Okazuje się, że londyńscy pracownicy JP Morgan mieli do dyspozycji 360 mld dolarów. Wcześniej nie niepokojony przez nikogo Jerome Kerviel obracał kwotą 50 mld euro, co jest równowartością dochodu narodowego Słowacji i kwotą większą niż kapitalizacja banku. Gdy dobra passa mija, wszyscy zachowują się podobnie.

Chcą za wszelką cenę odkuć się i grają o coraz wyższe stawki, pogłębiając straty. To zdumiewające, jak łatwo obchodzą zabezpieczenia. Adoboli wpisywał do systemu fikcyjne transakcje z klientami zewnętrznymi, które miały zabezpieczać te nieautoryzowane. Kerviel natomiast kupował aktywa na rachunek fikcyjnych firm, które założył. Włamał się też do systemu informatycznego i zwiększył sobie limity inwestycyjne.

Wypowiadając się na posiedzeniu komisji ds. finansów i bankowości Izby Gmin, były szef Barclays Bob Diamond odciął się od postępowania jego maklerów, manipulujących LIBOR. Stwierdził, że „fizycznie robi mu się niedobrze", gdy przegląda dowód w sprawie, czyli e-maile maklerów zachęcających do manipulowania stopą kredytową. Problem w tym, że zwierzchnicy najwyraźniej przymykają oczy na naruszanie procedur i ryzykowne działania swych pracowników, dopóki przynoszą one efekty. Wtedy rosną także ich premie idące w dziesiątki milionów dolarów. Do banków przyjmują ludzi niebojących się ryzyka, głodnych sukcesów i pieniędzy. Najlepsi są hołubieni, nagradzani gigantycznymi bonusami stanowiącymi wielokrotność pensji, kreuje się ich na bogów pieniądza.

Na ważną sprawę zwrócił uwagę prof. Luigi Zingales z Booth School of Business na Uniwersytecie w Chicago. W wywiadzie dla Bloomberga powiedział, że za obniżeniem standardów etycznych częściową winę ponoszą uczelnie biznesowe. Tacy ludzie jak Raj Rajaratnam, szef Galeon Group i były prezes Goldman Sachs Rajat Gupta, to przecież absolwenci Harvard Business School. Większość szkół biznesowych ma co prawda zajęcia z etyki, ale studentom przedstawiane są jedynie dylematy etyczne, a nie zmusza ich się do zajmowania stanowiska.

Raj Rajaratnam i Rajat Gupta zostali w ubiegłym roku aresztowani za insider trading, czyli wykorzystywanie poufnych informacji. Ten pierwszy szczodrze płaci za informacje od pracowników firm, w które inwestował. Wpadł dzięki podsłuchowi.

Skuteczne lobby bankowe

Jedną z przyczyn patologii są zbyt niskie kary. Tylko na pozór brzmią one efektownie. Barclays musiał już zapłacić regulatorom rynku z USA i Wielkiej Brytanii 456 mln dol. kar. Według szacunków Morgan Stanley 11 banków zamieszanych w aferę ze stopą LIBOR zapłaci łącznie co najmniej 22 mld dol. kar i odszkodowań dla poszkodowanych inwestorów. Do tego trzeba doliczyć kary, które nałoży Komisja Europejska.

Problem w tym, że to dla nich tylko ułamek przychodów. Nikt im wielkiej krzywdy nie zrobi, bo ryzykowałby problemy całego systemu finansowego. Dalej króluje filozofia „za duży, by upaść". Banki mogą więc stosować hazard moralny, wiedząc, że w razie czego podatnicy i tak się zrzucą. Niemiecki dziennik „Sueddeutsche Zeitung" zastanawiał się niedawno, dlaczego niemiecki rząd pozwala zbankrutować takim firmom jak Schlecker (sieć drogerii) czy Karstadt (sieć domów handlowych), ratuje natomiast bank Hypo Real Estate i hiszpańskie banki.

W swoim mniemaniu bankierzy nie mają jednak wyjścia. Z powodu kryzysu działalność kredytowa, w tym na rynku hipotecznym, została bardzo ograniczona i bankom brakuje kapitału. Dlatego muszą szukać zysków w bardziej ryzykownych operacjach, działaniach niezgodnych z prawem.

Po katastrofie Lehman Brothers i miliardowej pomocy państwowej przywódcy państw G20 zobowiązali się do reform i poskromienia instytucji finansowych. 21 lipca 2010 roku Barack Obama podpisał nawet ustawę Dodda-Franka, która ogranicza spekulacje banków. Problem w tym, że ich prawnicy już podważyli część zapisów dotyczących np. operacji zagranicznych. Jeszcze mniej zrobiono w Europie.

Dlaczego wszystko to idzie tak opornie? Bo lobby finansowe jest zbyt silne. Szczególnie ostro protestują Brytyjczycy, bojąc się, że nowe regulacje uderzą w londyńskie City, które odpowiada za blisko 10 proc. ich PKB. Układ sił dobrze pokazują liczby. W 2010 roku wartość transakcji kapitałowych na świecie wyniosła 995 bln dol., podczas gdy światowy PKB to tylko 63 bln dol. Ogon, czyli świat finansów, macha psem. I bardzo trudno będzie to zmienić.

Mówienie o okiełznaniu ryzykanctwa bankierów i innych praktyk, jak manipulacje czy pranie brudnych pieniędzy, na razie okazuje się czczym gadaniem. Instytucje finansowe co jakiś czas przepraszają, zapowiadają poprawę, a potem dalej prowadzą ryzykowne transakcje i łamią prawo. W czasie światowego kryzysu prowadzenie lub nawet tylko tolerowanie takich praktyk leży w interesie samych banków.

Politycy, media i instytucje kontrolne po ostatniej czarnej serii afer z bankowymi matactwami jak jeden mąż nawołują do rewolucji w kulturze bankowości i zaostrzenia przepisów. Zaufanie społeczeństw do sektora finansowego nie było jeszcze chyba nigdy na tak niskim poziomie. Prestiżowy tygodnik „The Economist" napisał wręcz, że banki znalazły się w podobnym położeniu, jak koncerny tytoniowe w 1998 roku podczas serii pozwów, która kosztowała te ostatnie około 200 mld dolarów zapłaconych w ugodach pozasądowych.

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę