Dobry piłkarz sam wie, kiedy zejść z boiska w glorii chwały, zanim koledzy przestaną podawać mu piłkę i ostentacyjnie pomijać przy wyprowadzaniu akcji na połowę przeciwnika. Donald Tusk regularnie „haratający w gałę” zbliża się w polityce do tego momentu, w którym jego partyjni koledzy będą coraz częściej się zastanawiać, czy nie lepiej kapitana Platformy posadzić na ławce rezerwowych. Bo zaczyna szkodzić własnej drużynie. Najmocniejszy punkt tej politycznej FC Barcelony - jak premier przed rokiem podczas konwencji PO sam określał swoją partię - w ostatnich tygodniach stał się jej najsłabszym ogniwem.
Doskonale obrazują to sondaże badań opinii publicznej. Według przedstawionego w piątek sondażu TNS Polska wyborcy jako współodpowiedzialnego w aferze Amber Gold wskazali, zaraz po prokuraturze, właśnie premiera Donalda Tuska (19 proc.). A tylko 12 proc. chciałoby, żeby kandydował on w przyszłości na prezydenta RP (tym razem wg Instytutu Badań Pollster).
Kłamstwa i półprawdy
Jednak nie słupki, a przynajmniej nie tylko sondażowe słupki poparcia dla Donalda Tuska i jego rządu, są największym problemem jego współpracowników i doradców. Szef rządu uchodzący za mistrza politycznych kiwek i pozorowanych zagrań, zwodów mylących przeciwników i wypuszczania swoich w uliczkę do strzału ostatnio popełnia błąd za błędem. Nie tylko w słynnej aferze Amber Gold, gdzie premiera pogrążyły nie tylko związki jego syna Michała z aferzystą Marcinem P. i nieudolność służb specjalnych w tej sprawie, ale przede wszystkim kłamstwa i półprawdy, jakimi usiłował się bronić.
Szef rządu uchodzący za mistrza pozorowanych zagrań, ostatnio popełnia błąd za błędem