Orzeł, Pogoń. Nie poganiać

Wiadomo, że ustaw, których oczekują Polacy na Litwie, nie przegłosuje się błyskawicznie. Wyglądałoby to zresztą jak działanie pod naciskiem Warszawy, co przeciwnicy obecnego rządu wykorzystaliby w przyszłości – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Publikacja: 14.02.2013 20:01

Jerzy Haszczyński

Jerzy Haszczyński

Foto: Fotorzepa, Jerzy Gumowski

Mamy w Polsce litewski luty. Od zeszłego czwartku padło wiele słusznych słów, obiecujących deklaracji. Znowu, jak w czasach, gdy oba kraje aspirowały do instytucji zachodnich, a potem razem stawiały pierwsze kroki w Unii Europejskiej, z ust ważnych polityków po obu stronach słyszeliśmy o partnerstwie, wspólnych interesach i wspólnej historii.

Doszło już do spotkań ministrów spraw zagranicznych oraz premierów (oba w Warszawie), w sobotę dołączą do tego grona prezydenci (w Wilnie, z okazji litewskiego święta narodowego). To wszystko w dziewięć dni.

Pojawiły się nawet przeprosiny ze strony szefa litewskiej dyplomacji. Nadzieje na nowy sojusz Orła i Pogoni ożyły w Polsce. „Gazeta Wyborcza" ogłosiła już nawet przełom w stosunkach polsko-litewskich, popsutych niewywiązywaniem się przez Litwę ze zobowiązań wobec tamtejszych Polaków.

Przełom – to publicystyczna przesada, ale biorąc pod uwagę, że od paru lat w stosunkach polsko-litewskich nic dobrego się nie wydarzyło, trudno się nie ucieszyć.

Ważne, by nie była to radość krótkotrwała. A w reakcjach na ten dyplomatyczny polsko-litewski Blitzkrieg, zwłaszcza na Litwie, można już wyczytać negatywny scenariusz na przyszłość. Szybkość jest dla naprawiania relacji między Warszawą a Wilnem zarówno szansą, jak i zagrożeniem. Dlaczego szansą, to w miarę oczywiste – oba kraje, a Litwa bardziej niż Polska, mają na głowie sprawy o znaczeniu strategicznym. I są to sprawy dla nas wspólne. Nie chodzi tylko o przyszłość Unii. Przede wszystkim toczy się bój o uniezależnienie energetyczne i o politykę wschodnią – w obu przypadkach z Rosją w tle.

Ważny dla polityki wschodniej będzie szczyt Partnerstwa Wschodniego, który odbędzie się w Wilnie w listopadzie. I może być ukoronowaniem rozpoczynającego się 1 lipca przewodnictwa Litwy w Unii Europejskiej, jak nietrudno zgadnąć, wydarzenia o wielkiej wadze dla naszego niewielkiego sąsiada z północnego wschodu. Dla jego władz to wizerunkowa rozgrywka istotniejsza nawet, niż dla władz Polski było nasze pierwsze przewodnictwo.

Nieodwzajemniona wyrozumiałość

Szybka zmiana kusi. Narastanie wzajemnej niechęci trwało bowiem długo. Trzeba przypomnieć, że znaczna część winy spoczywa na stronie litewskiej (i dlatego od niej też przede wszystkim zależy, czy naprawdę dojdzie do przełomu).

Polska występowała przez lata w roli partnera, który chciał dobrze, szedł na rękę, przymykał oko na wady charakteru partnerki, jej kompleksy i traumy wyniesione z domu, licząc, że ona to kiedyś doceni, zmieni się i pokocha naszych krewnych mieszkających z nią pod jednym dachem. Zresztą raz po raz obiecywała solennie, że się zmieni, zapewniała, że pokocha. Ale nie pokochała. I partner jest obolały. Oraz nieufny.

Polska wspierała Litwę, choćby wtedy gdy ta – kilka lat po niej – wstępowała do NATO. Wychodziła z założenia, że po wyrwaniu się z objęć Moskwy Litwa musi się poczuć bezpiecznie. A jak się już poczuje, to nie będzie mowy nie tylko o zagrożeniu ze Wschodu, ale o obawach związanych z polskością.

Wiadomo, że tak się nie stało. Nawet niezajmujący się na co dzień polityką zagraniczną Polacy wiedzą, że mimo obietnic składanych wielokrotnie przez kolejnych litewskich prezydentów, premierów, marszałków Sejmu, ministrów sytuacja mniejszości polskiej na Litwie się nie poprawiła. A nawet pogorszyła. I dotyczy to nie ich nastrojów, nie emocji wywołanych przez litewskich sąsiadów, ale ustaw.

Niekorzystna dla Polaków z Litwy jest zwłaszcza nowa ustawa oświatowa, która zmniejsza zakres nauczania w języku polskim, a zapewne i doprowadzi do zmniejszenia liczby polskich szkół. Przestała obowiązywać ustawa o mniejszościach narodowych. A nie zaczęła obowiązywać korzystna ustawa o pisowni polskich nazwisk, bo projekt przygotowany przez konserwatywnego premiera Andriusa Kubiliusa został odrzucony przez Sejm i to w dniu ostatniej, jak się później okazało, wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Wilnie (dwa dni przed katastrofą smoleńską). O problemach Polaków na Litwie – ze szkołami, pisownią nazwisk czy dwujęzycznymi napisami – Polak w Polsce wie znacznie więcej niż o problemach rodaków żyjących w innych krajach. Los liczącej niewiele ponad 200 tysięcy przedstawicieli mniejszości polskiej na Litwie stał się ważnym czynnikiem oceny polityki zagranicznej w naszym kraju. Jak się do tego doda zainteresowanie tym problemem na Litwie (zdarza się, że pod komentarzami na ten temat pojawiają się w Internecie tysiące wpisów, w kraju ponaddziesięciokrotnie mniej ludnym niż Polska), to łatwiej zrozumieć, przed jak ciężkim zadaniem stają ci, którzy dążą do prawdziwej poprawy stosunków. Żeby przerwać proces narastającej niechęci między krajami, potrzebne było wydarzenie spoza dyplomatycznych gabinetów i spoza rzeczywistości portali internetowych. Pojawiło się. Były nim wyniki październikowych wyborów do litewskiego Sejmu. Partia polskiej mniejszości, Akcja Wyborcza Polaków na Litwie, przekroczyła po raz pierwszy 5-procentowy próg wyborczy, zdobyła osiem miejsc w 141-mandatowym parlamencie. I stała się atrakcyjna politycznie. Weszła do rządu z socjaldemokratami premiera Algirdasa Butkevičiusa i populistami z dwóch ugrupowań. Co najważniejsze: poprawa stosunków z Polską i postulaty polskiej mniejszości trafiły do umowy koalicyjnej.

Przeprosiny ministra

Dwa miesiące po powstaniu tego rządu rozpoczął się litewski luty w Polsce. Rozpoczął się od mocnego uderzenia. 7 lutego rano minister spraw zagranicznych Linas Linkevičius zapytany przez „Rzeczpospolitą", dlaczego rządząca dziś lewica nie poparła w kwietniu 2010 r., w dniu wizyty Lecha Kaczyńskiego w Wilnie, kompromisowego projektu pisowni nazwisk, odpowiedział: „To wielki wstyd. Prezydent Lech Kaczyński był wielkim przyjacielem Litwy. To, że stało się to podczas jego wizyty, jest przykre. Nie byłem wtedy posłem, ale chciałbym za to przeprosić. Tamto głosowanie pokazuje, jak trudne są to sprawy. Trzeba rozmów, trzeba zaufania. To była bolesna lekcja. Teraz nasz rząd chce ustawowych zmian w sprawach mniejszości, ale nie jest pewne, czy to się zakończy sukcesem. Pomóżmy sobie nawzajem. Myślę, że to jest naszym wspólnym celem. W imieniu naszego rządu mówię, że naprawdę chcemy to zmienić".

Po kilku godzinach, gdy minister był jeszcze w Polsce, w litewskich portalach, które zacytowały tłumaczenie ze strony internetowej „Rzeczpospolitej", już huczało, pojawiały się setki komentarzy, wiele krytycznych czy wręcz obraźliwych wobec Linkevičiusa.

Od tej pory prawie każdy polityk litewski musiał odpowiedzieć, czy by przeprosił. Premier nie widział potrzeby, a będąca nadzieją środowisk nacjonalistycznych prezydent Dalia Grybauskait? wręcz uznała, że szef MSZ, mianowany urzędnik, nie miał się prawa wypowiadać w imieniu państwa.

Pojawiły się też podejrzenia, że Linkevičius nie uległ emocjom, lecz wygłosił przeprosiny po uzgodnieniu z premierem, czego potwierdzeniem może być to, że przeprosił też w wywiadzie dla piątkowej „Gazety Wyborczej". Trudno to rozstrzygnąć, choć mogę ujawnić, że naszą rozmowę w ambasadzie litewskiej w Warszawie przerwał nagle dźwięk telefonu. – To premier – powiedział przepraszająco minister i na chwilę się oddalił.

Przeprosiny mają też wymiar międzynarodowy. Ambasador Litwy w Waszyngtonie powiedział, że zostały dobrze przyjęte przez USA. Swoją wypowiedzią, potraktowaną jak wsparcie dla szefa, sprowadził na siebie gromy ze strony tych, którzy uważają, że Litwa nie ma za co Polski przepraszać. I nie można padać przed nią na kolana.

Śpiewanie to za mało

Nie mam wątpliwości, że przeprosiny Linkevičiusa to gest niezwykły i odważny. A dyskusja, która rozgorzała na Litwie, jest nie mniej ważna niż szacunek dla słów ministra w Polsce. To na Litwie się wyjaśni, czy dobre stosunki polsko-litewskie będą miały trwałą podstawę, czy docenią to tamtejsi wyborcy i politycy.

I tu dochodzimy do zagrożeń związanych z szybkością naprawiania relacji. Kryją się po wszystkich stronach tej rozgrywki: i w Polsce, i wśród litewskiej elity politycznej, i wśród ludności polskiej na Litwie. Polscy dziennikarze naciskają na litewski rząd: a kiedy będą te korzystne dla mniejszości ustawy, dlaczego ich jeszcze nie ma?

Po stronie litewskiej daje się wyczuć zawód: jak to, minister odważył się na przeprosiny i to nie wystarczy? Potrzeba jeszcze zmieniać jakieś ustawy i ulegać liderowi AWPL Waldemarowi Tomaszewskiemu? A sam Tomaszewski grozi, że wyprowadzi swoją partię z rządu, bo partnerzy koalicyjni nie spełniają obietnic, zwodzą go od tygodni, a on traci poparcie swojego elektoratu. Zniecierpliwienie trzeba dla dobra sprawy pohamować. Wiadomo, że ustaw nie przegłosuje się błyskawicznie, byłoby to zresztą szkodliwe, wyglądałoby jak działanie pod naciskiem Warszawy, co przeciwnicy obecnego rządu wykorzystaliby w przyszłości. Litwinom potrzebny jest czas na dopracowanie nowego prawa. Ale jednocześnie nie ma na to całej kadencji, chodzi o miesiące czy rok, a nie kilka lat.

Przede wszystkim zaś chodzi o to, by nie skończyło się na dyskusjach i obietnicach. Tego obawia się obolały po poprzednich niespełnionych obietnicach partner. Dlatego jest ostrożny i nie ulega nastrojom, które towarzyszyły mu kilkanaście lat temu, gdy pierwszy przywódca odrodzonej Litwy Vytautas Landsbergis śpiewał w polskim Sejmie: „Jeszcze Polska nie zginęła". Śpiewanie to jednak za mało.

Mamy w Polsce litewski luty. Od zeszłego czwartku padło wiele słusznych słów, obiecujących deklaracji. Znowu, jak w czasach, gdy oba kraje aspirowały do instytucji zachodnich, a potem razem stawiały pierwsze kroki w Unii Europejskiej, z ust ważnych polityków po obu stronach słyszeliśmy o partnerstwie, wspólnych interesach i wspólnej historii.

Doszło już do spotkań ministrów spraw zagranicznych oraz premierów (oba w Warszawie), w sobotę dołączą do tego grona prezydenci (w Wilnie, z okazji litewskiego święta narodowego). To wszystko w dziewięć dni.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę