Ważny dla polityki wschodniej będzie szczyt Partnerstwa Wschodniego, który odbędzie się w Wilnie w listopadzie. I może być ukoronowaniem rozpoczynającego się 1 lipca przewodnictwa Litwy w Unii Europejskiej, jak nietrudno zgadnąć, wydarzenia o wielkiej wadze dla naszego niewielkiego sąsiada z północnego wschodu. Dla jego władz to wizerunkowa rozgrywka istotniejsza nawet, niż dla władz Polski było nasze pierwsze przewodnictwo.
Nieodwzajemniona wyrozumiałość
Szybka zmiana kusi. Narastanie wzajemnej niechęci trwało bowiem długo. Trzeba przypomnieć, że znaczna część winy spoczywa na stronie litewskiej (i dlatego od niej też przede wszystkim zależy, czy naprawdę dojdzie do przełomu).
Polska występowała przez lata w roli partnera, który chciał dobrze, szedł na rękę, przymykał oko na wady charakteru partnerki, jej kompleksy i traumy wyniesione z domu, licząc, że ona to kiedyś doceni, zmieni się i pokocha naszych krewnych mieszkających z nią pod jednym dachem. Zresztą raz po raz obiecywała solennie, że się zmieni, zapewniała, że pokocha. Ale nie pokochała. I partner jest obolały. Oraz nieufny.
Polska wspierała Litwę, choćby wtedy gdy ta – kilka lat po niej – wstępowała do NATO. Wychodziła z założenia, że po wyrwaniu się z objęć Moskwy Litwa musi się poczuć bezpiecznie. A jak się już poczuje, to nie będzie mowy nie tylko o zagrożeniu ze Wschodu, ale o obawach związanych z polskością.
Wiadomo, że tak się nie stało. Nawet niezajmujący się na co dzień polityką zagraniczną Polacy wiedzą, że mimo obietnic składanych wielokrotnie przez kolejnych litewskich prezydentów, premierów, marszałków Sejmu, ministrów sytuacja mniejszości polskiej na Litwie się nie poprawiła. A nawet pogorszyła. I dotyczy to nie ich nastrojów, nie emocji wywołanych przez litewskich sąsiadów, ale ustaw.
Niekorzystna dla Polaków z Litwy jest zwłaszcza nowa ustawa oświatowa, która zmniejsza zakres nauczania w języku polskim, a zapewne i doprowadzi do zmniejszenia liczby polskich szkół. Przestała obowiązywać ustawa o mniejszościach narodowych. A nie zaczęła obowiązywać korzystna ustawa o pisowni polskich nazwisk, bo projekt przygotowany przez konserwatywnego premiera Andriusa Kubiliusa został odrzucony przez Sejm i to w dniu ostatniej, jak się później okazało, wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Wilnie (dwa dni przed katastrofą smoleńską). O problemach Polaków na Litwie – ze szkołami, pisownią nazwisk czy dwujęzycznymi napisami – Polak w Polsce wie znacznie więcej niż o problemach rodaków żyjących w innych krajach. Los liczącej niewiele ponad 200 tysięcy przedstawicieli mniejszości polskiej na Litwie stał się ważnym czynnikiem oceny polityki zagranicznej w naszym kraju. Jak się do tego doda zainteresowanie tym problemem na Litwie (zdarza się, że pod komentarzami na ten temat pojawiają się w Internecie tysiące wpisów, w kraju ponaddziesięciokrotnie mniej ludnym niż Polska), to łatwiej zrozumieć, przed jak ciężkim zadaniem stają ci, którzy dążą do prawdziwej poprawy stosunków. Żeby przerwać proces narastającej niechęci między krajami, potrzebne było wydarzenie spoza dyplomatycznych gabinetów i spoza rzeczywistości portali internetowych. Pojawiło się. Były nim wyniki październikowych wyborów do litewskiego Sejmu. Partia polskiej mniejszości, Akcja Wyborcza Polaków na Litwie, przekroczyła po raz pierwszy 5-procentowy próg wyborczy, zdobyła osiem miejsc w 141-mandatowym parlamencie. I stała się atrakcyjna politycznie. Weszła do rządu z socjaldemokratami premiera Algirdasa Butkevičiusa i populistami z dwóch ugrupowań. Co najważniejsze: poprawa stosunków z Polską i postulaty polskiej mniejszości trafiły do umowy koalicyjnej.