Pewność co do tego, że jest owocem miłości rodziców, może mieć bowiem jedynie dziecko z in vitro. Każde inne musi się liczyć z tym, że jest zwyczajną wpadką albo błędem... I nie jest to, jak nietrudno się domyślić, moja opinia (moje dzieci bowiem poczęte zostały naturalnie), ale często ostatnio przywoływana wypowiedź pani Agnieszki Ziółkowskiej, która sama była poczęta metodą in vitro. Pani Ziółkowska od momentu, gdy oznajmiła, że odchodzi od Kościoła, bo nie podoba się jej jego stanowisko w sprawie zapłodnienia pozaustrojowego, stała się medialnym autorytetem.
I choć jej wypowiedź dyskryminuje i obraża miliony polskich obywateli (i nie chodzi tylko o dzieci, ale także o ich rodziców, którym sugeruje się, że jeśli nie poddali się procedurom medycznym, to możliwe, iż nie kochają swoich synów i córek), to jakoś nikt na jej temat nie grzmi.
Cisza zapadła absolutna, a medialne charty rzuciły się na tych, którzy na in vitro się nie zgadzają i do tego przypominają, że metoda ta jest nie tylko mało skuteczna, mało przyjemna, ale do tego „kosztowna". Na jedno urodzone dziecko przypada bowiem statystycznie do dwudziestu innych, którym narodziny nie zostały dane. Część z nich umarła w trakcie procedur implantacji, część została zamrożona i umarła w trakcie rozmrażania, a część wegetuje w lodówkach, z których nikt – wbrew temu, co się nam opowiada – nie chce ich wyciągać, bo ich rodzice, gdy mają już to jedno wymarzone dziecko, to reszty nie traktują jak ludzi, ale jak niepotrzebny materiał genetyczny. Ale o tym nikt nie chce mówić. To takie nieprzyjemne i do tego niemedialne. Zamiast więc rozmawiać o faktach, medialni eksperci i politycy zabierają się do niszczenia jedynej instytucji, która ma odwagę bronić najsłabszych, czyli nienarodzone dzieci.
Kościół jest krytykowany z każdej strony, a ludzie, którzy powołują się na jego nauczanie, porównywani są do wiejskich dzieci, bo ponoć tak obawiają się medycyny, jak owe dzieci samochodów (ciekawe, co na to porównanie, które padło z ust senatora PO, powiedzieliby jego koalicyjni koledzy z PSL...).
I nikt nie zauważa, że tu nie o medycynę chodzi i nie o postęp, ale o życie ludzkie. O życie tych dzieci, które są przetrzymywane w lodówkach w klinikach in vitro, i tych, które umarły na skutek tej procedury. Jeśli nie upomni się o nie Kościół i katolicy, to kamienie wołać będą.