Oto bowiem na przygłupiego (bo inaczej go ocenić nie można) i sfrustrowanego facecika oburzają się ludzie, którzy na co dzień, w nieco tylko lepszym stylu, robią dokładnie to samo, i dokładnie tak samo stygmatyzują duże rodziny.
Oczywiście nie takimi słowami, ale nieustannie dopytując się, czy wszystkie nasze dzieci były planowane, czy przypadkiem któreś z nich nie było „wpadką", albo z przerażeniem w oczach licząc nasze dzieci, gdy te wysypują się z samochodu. Często zdarza się też, że ktoś – bez cienia obciachu oznajmi mojej żonie, że nie wygląda jak matka czwórki dzieci, w ogóle nie odczuwając zażenowania pytaniem, które zawiera w sobie założenie, że taka kobieta ma wyglądać jakoś inaczej (nie wiadomo tylko, czy powinna mieć – jego zdaniem – przetłuszczone włosy, owłosione nogi i może jeszcze nosić na sobie worek pokutny). Nie brak także takich, którzy zwyczajnie wyrażają współczucie rodzicom dużych rodzin, sugerując, że biedacy nie wiedzą, jak się zabezpieczyć. Tak, wiem, że dla większości społeczeństwa takie pytania nie są dowodem społecznej stygmatyzacji, ale „troski" o większe rodziny. One są zadawane, żeby pokazać, jak bardzo współczuje się „dzieciorobom" (bo przecież prywatnie takie określenia są używane, oburzenie wywołuje ich użycie na Facebooku). Ale zastanówcie się, drodzy „normalsi" (czyli rodzice jednego czy dwójki dzieci), czy byłoby wam miło, gdyby ktoś zadawał wam pytanie, czy to, że macie tak mało dzieci, to sprawa wyboru czy może problemów z płodnością? Albo gdyby ktoś ze zdumieniem unosił brew, gdy z waszego wypasionego samochodu wyłania się jeden dzieciaczek? I jeszcze czy bylibyście zachwyceni, gdyby ktoś okazywał wam regularnie współczucie z powodu za niskiej – jego zdaniem – liczby dzieci?
Miło by wam przecież nie było. I to nawet wówczas, gdyby jakiś wojowniczy wielodzietny nie określał was mianem „dziecionierobów" czy „prokreacyjnych nieudaczników", a jedynie uważnie lustrował wzrokiem i wyrażał współczucie. A skoro tak, to przemyślcie własne podejście do wielodzietności. Ona jest nieczęsta, ale zupełnie normalna. Normalność nie oznacza bowiem statystycznej częstotliwości, ale zgodność z normą. W tej zaś sprawie duże rodziny nie mają sobie nic do zarzucenia.