Mam zastrzeżenia do tekstu Filipa Memchesa, opublikowanego w „Plusie Minusie", w którym zrecenzował on moją książkę „Naród nie wybrany". Przede wszystkim zdjęcia ilustrujące ten tekst (uroczystości w rocznicę śmierci cadyka Elimelecha, kadry z filmów „Cud purymowy" i „Fanatyk") nie mają nic wspólnego z moją książką, a sam jego tytuł („Czy warto być Żydem?") jest obraźliwy dla ludzi pochodzenia żydowskiego. Ale po kolei.
Oni w Boga nie wierzą
Zacznijmy od stwierdzenia, które pojawia się już w leadzie: „Dla Żyda kwestia tożsamości wiąże się ściśle z relacją, jaką ma on ze Stwórcą". Postawmy zatem pytanie: przede wszystkim kim jest ten Żyd, którego ma na myśli Memches? Na pewno większość moich rozmówców, jak również i ja, nie utożsamia się z żydowskością w takim znaczeniu, jakie jej nadaje publicysta „Rzeczpospolitej".
O kim Memches pisze? Czy o swoim wyobrażeniu „prawdziwego" Żyda? Jeśli tak, to wtedy polemizuje z moimi rozmówcami, co jest trochę dziwne, jeśli chodzi o książkę składająca się z wywiadów z ludźmi, którzy z własnej woli przyszli do mnie, aby podzielić się jednym ze szczytowych przeżyć, jakie stały się ich udziałem. Oni w tego Boga – którego ma na myśli Memches – nie wierzą. Jeśli autor tekstu uważa, że ma lepsze rozwiązanie dla ich strachów, bólu i rozterek, to wolałabym, by to wyraźnie napisał.
Filip Memches ani razu nie odniósł się do znamiennego fenomenu, o którym mówi większość moich rozmówców. Chodzi o uczucie siły i zadowolenia, którego doznali, gdy przeszli proces zaakceptowania swej tożsamości. Czy to jest nieważne?
Dalej publicysta „Rzeczpospolitej" przywołuje jedną z wypowiedzi, jaka pada w mojej książce: „Irytuje mnie (...) zamknięcie się na mniejszości w Polsce. (...) To domniemanie, że każdy jest katolikiem, każdy ma być biały, heteroseksualny, mnie drażni". I komentuje ją następująco: „Z takiego postawienia sprawy można wysnuć wniosek, że atrakcyjność bycia Żydem łączy się z pochwałą tego, co odmienne. A jeśli tak, to może to skutkować tym, iż od głębokiego powrotu do wiary przodków ważniejsza się staje chęć realizacji jakiegoś naiwnego multikulturalistycznego projektu". To tylko opinia Memchesa, a nie fakt. W dodatku ta jego opinia deprecjonuje ludzi, do których się odnosi. Czy nie rozumie on, że może występować również inne niż jego postrzeganie rzeczywistości: lewicowe i liberalne? I bynajmniej – wbrew temu, co wynika z tekstu Memchesa – nie jest ono nieznośne. Na przykład, że nikt nie może być prześladowany pod pretekstem pochodzenia, wyznania czy preferencji seksualnych. Gdzie tu pochwała czegokolwiek? A może w tym wyraża się próba przetrwania?