Polemika z opublikowanym kilka dni temu w „Rzeczpospolitej" tekstem Magdaleny Bajer w istocie oznacza prostowanie nieprawdziwych sugestii i twierdzeń, którymi nasączyła ona swój tekst. Trzeba bowiem powiedzieć zupełnie jasno, że i do nauczania Kościoła, i do faktów autorka ma, najdelikatniej rzecz ujmując, stosunek lekki.
A przykłady na to można mnożyć. Zacznijmy od najmocniejszej i najbardziej fundamentalnej sugestii, jakoby Kościół traktował osoby homoseksualne inaczej niż heteroseksualistów, jakoby nakładał na nie jakieś większe niż Dekalog i przykazanie miłości nakazy czy obowiązki. Taka opinia dowodzi albo złej woli, albo całkowitej nieznajomości nauczania Kościoła.
Bez rozgrzeszenia
Przykazanie „nie cudzołóż" obowiązuje każdego człowieka, a nie tylko heteroseksualistę. Każdy zatem jest wezwany, jeśli pozostaje poza małżeństwem, do życia w czystości. I każdy, jeśli upadnie, może się z tego upadku podnieść. Różnica między homo- a heteroseksualistą jest tu żadna. W obu przypadkach mamy do czynienia z grzechem ciężkim, w obu przypadkach trzeba się z nich wyspowiadać, zanim spróbuje się przystąpić do komunii.
Nawet gdyby homoseksualizm był wrodzony, to nie oznacza, że jest normą. Wrodzonych jest wiele schorzeń i patologii
Nie ma również praktycznej różnicy (choć teoretycznie akty homoseksualne są przeciwne naturze) między traktowaniem osób żyjących w wolnych związkach czy związkach niesakramentalnych (co oznacza ludzi żyjących w trwałym i dobrowolnym cudzołóstwie) od osób żyjących w związkach homoseksualnych. I jedni, i drudzy, niezależnie od tego, jakie są ich własne odczucia i jak definiują swoje związki, żyją w stanie permanentnego grzechu ciężkiego, którego nie żałują i nie pragną nawrócenia się z niego.