Unijny szczyt tylko potwierdził przewidywania: zjednoczona Europa nie zajmie stanowczego, jednolitego stanowiska wobec Rosji okupującej Krym. Zapowiedź sankcji dyplomatycznych w postaci zawieszenia rozmów o liberalizacji wiz i o nowej umowie UE-Rosja to tylko nic nie znaczący gest, z którego kpili już rosyjscy politycy.
Stały przedstawiciel Rosji przy UE Władimir Czyżow stwierdził we wtorek, że praktyczne działania wobec Rosji, jakie zapowiedzieli ministrowie spraw zagranicznych UE , są „skromniejsze niż ich oświadczenia polityczne".– W spisie możliwych środków „karnych" ze strony UE spostrzegłem punkt: zamrożenie rozmów z Rosją w sprawie wiz. Przecież one, niestety, i tak są zamrożone, z winy Unii – ironizował Czyżow.
Nie ulega wątpliwości, że politycy UE przyłożyli rękę do obecnej sytuacji na Ukrainie, nie przejmując się uwarunkowaniami geopolitycznymi, a przede wszystkim rzeczywistymi szansami na wejście tego kraju do Wspólnoty. Liczne brukselskie pielgrzymki na Majdan, płomienne przemówienia, deklaracje jedności, integracji, agendy i stanowiska obróciły się w pył w starciu z twardą, realną rosyjską polityką siły.
Po wydarzeniach na Krymie nagle się okazało, że w sytuacji poważnego zagrożenia wspólna polityka Unii, w sferze realnej nie istnieje. Bruksela nie dość, że nie ma planu działania, to jeszcze brakuje wspólnych chęci, aby przyjąc twardą postawę wobec Rosjan.
Tę nieporadność dobrze ilustruje niedawna wypowiedź europosła SLD Janusza Zemkego. W jednej ze stacji radiowych stwierdził on, że Parlament Europejski potrzebuje półtora tygodnia, aby się zebrać i przyjrzeć sprawie. Zebranie 750 europosłów w szybszym tempie okazuje się zatem niewykonalne. Co takiego pilnego i ważnego robią owi europosłowie, że sprawa największego od II wojny światowej kryzysu w Europie jest na drugim planie?