Z szaf wychodzą więc aktorzy i aktorki, a także piłkarze, przedsiębiorcy i politycy, którzy publicznie ogłaszają całemu światu, że są gejami lub lesbijkami. A potem zaczyna się medialne cmokanie ?nad odwagą, jakiej wymaga takie wyznanie, i przekonywanie, że każdy ma prawo do własnej tożsamości ?i do życia w zgodzie z nią.
Ta zasada działa jednak tylko ?w jedną stronę. Gdy bowiem jakiś lekarz zdecyduje się wyznać, że jest katolikiem i – o zgrozo! – jego katolicyzm wpływa na działania, jakie podejmuje lub nie podejmuje ?w pracy, wówczas zaczyna się teksańska masakra piłą mechaniczną. Dziennikarze i dyżurne autorytety zaczynają przekonywać, że to skandal, że sumienie i tożsamość religijną lekarz powinien zostawić ?w domu. A wiceminister zdrowia oznajmia, że jak komuś się to nie podoba, to może przestać być lekarzem.
Aż trudno nie zadać przy tej okazji prostego pytania, co by było, gdyby jakiś nauczyciel oznajmił, że jest gejem i że w związku z tym będzie uczył nasze dzieci, że homoseksualizm jest OK. Rodzice oburzyliby się wówczas, ale trudno mi uwierzyć, ?że tak zbulwersowane katolickością lekarzy media stanęłyby po stronie rodziców. Raczej z pasją zaatakowałyby one wykazujących brak tolerancji rodziców, zarzucając im homofobię.
A przecież piewcy wolności ?i tolerancji powinni być zachwyceni, że część lekarzy postanowiła wyjść z szafy i powiedzieć nam o swoim katolicyzmie. Dzięki temu katolicy będą mogli wybrać sobie takiego lekarza, który nie będzie im narzucał liberalnego światopoglądu, ?a liberałowie udać się do specjalistów, którzy nie narzucą im katolickich standardów.
Ale na to jakoś liberalni zamordyści zgodzić się nie chcą. Bo wcale nie chodzi im o wolność, ale o to, by katolikom zakneblować usta. Tak, aby wyznanie, że jest się katolikiem, stało się bohaterstwem dostępnym dla nielicznych.