"Kto prawdę mówi, ten niepokój wszczyna" – mawiał Norwid. Polacy, nie chcąc stawić czoła niewygodnej prawdzie o kondycji własnego kraju i Unii Europejskiej, stosują psychologiczny efekt wypierania. To z kolei sprawia, że niemożliwa jest odbudowa państwa i odrodzenie myśli politycznej.
Obserwując kampanię wyborczą do europarlamentu sprowadzającą się do banalnych haseł i pobożnych życzeń, a wcześniej jeszcze obchody dziesiątej rocznicy wstąpienia do UE ze słynnym już spotem za siedem milionów zł, nie sposób uciec od twierdzenia, że mamy do czynienia ze znanym z psychologii efektem wypierania. Polacy nie dopuszczają do świadomości złych faktów, a przecież bez konfrontacji z tymi faktami, bez zmierzenia się z niepokojącymi zjawiskami towarzyszącymi nie tylko naszej integracji, ale i bolączkami trawiącymi energię społeczną Polaków od lat, niemożliwa jest odbudowa państwa i odrodzenie myśli politycznej. Ten efekt wypierania wiele nas kosztuje.
Mechanizm wypierania wynika z nieumiejętności stawienia czoła nieprzyjemnej, budzącej lęk prawdzie. Istnieją pewne niepokojące zjawiska i rzeczy, z których po prostu wolimy sobie nie zdawać sobie sprawy. W sytuacji, kiedy do świadomości zaczynają przebijać się niepokojące fakty trzeba natychmiast coś zrobić, zanim zacznie działać logika i do głosu dojdzie niewygodna prawda. Polacy w myśleniu o polityce tłumią „niepożądane" uczucia, ograniczając tym samym zdrowy rozsądek, i uciekają w myślenie obrazkowe. To jeden z najbardziej powszechnych mechanizmów w społeczeństwie. Zamiast rzeczowej debaty o kosztach wstąpienia do Unii Europejskiej i naszej pozycji w tej wspólnocie, mieliśmy spot z trzymającym się za głowę Paulem McCartneyem. Od dojrzałej doktryny chroniącej nas przed imperializmem Rosji (z której ta nie zrezygnuje nigdy), woleliśmy się karmić bajką o strategicznym demokratyzującym się partnerze na Wschodzie. Afera sponsorowania Donalda Tuska przez niemiecką prawicę też nie doczeka się rozwiązania nie tylko dlatego, że PO będzie chciała wyciszyć tę sprawę, lecz także z tego powodu, że Polacy nie są w stanie przyjąć złych wiadomości o swoim europejskim premierze. Efekt wypierania sprawia, że nie ma większego obywatelskiego nacisku na polityków.
Warto przypomnieć, jaki był klimat przed przystąpieniem Polski do UE. Wraz z wejściem do wspólnoty miały zniknąć wszelkie plagi społeczne trapiące nas od lat. Znalezienie się wśród „wielkiej europejskiej rodziny" nazywano okazją zdarzającą raz na kilkaset lat! Tymczasem warunki wejścia już na starcie były dla nas dyskryminujące. Po dziesięciu latach w UE nic istotnego nie uległo u nas poprawie. Polacy w zestawieniu z z innymi obywatelami Eurolandu pracują najwięcej i zarabiają najmniej. Bezrobocie się powiększyło, infrastruktura i służba zdrowia są w stanie zapaści, a zapowiadany skok cywilizacyjny odgrzewany jest tylko przy okazji kolejnych wyborów. Ponad siedemdziesiąt procent obowiązującego u nas prawa stanowione jest w dalekiej Brukseli. Wejście w struktury unijne dało zachodnim firmom szansę na ekspansję gospodarczą na skalę dotąd niespotykaną. Teraz Polska nie tylko sprowadza samochody i wysokie technologie, ale także niemiecką wieprzowinę oraz cement. Przedsiębiorstwa, które zostały sprywatyzowane w ciągu tych dziesięciu lat przyniosły ponad 500 mld zł zysku. Niestety Polska nic z tych przychodów nie miała. I co? Katarzyna Kolenda-Zaleska ogłasza w TVN, że to „cud historii", a 89 procent Polaków popiera wejście do UE. „Jesteśmy Narodem wielkiego sukcesu, trochę wielkiego szczęścia, ale także wielkiej polskiej pracy" - tak prezydent Komorowski podsumował ten „cud" podczas uroczystości rocznicowych.
Miliony Polaków utożsamiają UE z pokojem, konsumpcją i radością. Unia to dla nich klub altruistów, gdzie wszyscy są ze sobą solidarni. Nie dopuszczają do świadomości, że wspólnota, jak każdy organizm polityczny, jest miejscem ścierania się potężnych wpływów narodowych, gdzie każdy walczy o dominację i wydziera dla siebie pieniądze oraz władzę. Kupując te kolorowe obrazki nie tylko możemy dokonywać nietrafnych ocen, co gorsza często nie widzimy, że się mylimy i nie chcemy tego widzieć.