Szczerski: Fakty i akty Tuska

Doradcy premiera wymyślili zagrożenie zewnętrzne ?– atak rosyjskiej grupy przestępczej jako odwet ?za twardą polską politykę ?na Wschodzie. Tyle że doktryną rządu przez lata było „niedrażnienie Rosji", ?o czym na nagraniach ?mówił zresztą sam ?Radosław Sikorski ?– pisze poseł PiS.

Publikacja: 04.07.2014 02:00

Krzysztof Szczerski

Krzysztof Szczerski

Foto: Fotorzepa/Jerzy Dudek

Red

Po wydarzeniach związanych z „taśmami prawdy" rządu Donalda Tuska warto się zastanowić, w jakim momencie teraz się znajdujemy i jaka może być dalsza dynamika procesów politycznych.

Istotą kryzysu nie jest fakt nielegalnych podsłuchów ludzi obozu władzy. Stanowi on raczej kolejny dowód na słabość państwa i przejaw jego dysfunkcjonalności oraz wynik rozkładu obozu, który rządzi. Wizja, w której polski rząd może być przez długi czas szantażowany przez nieznaną grupę osób pod kierunkiem kelnerów i handlarza węglem, dlatego że ludzie ci przez lata bez problemu podsłuchiwali ministrów w czasie ważnych i poufnych spotkań politycznych, uwłacza powadze państwa. Najważniejsze jest jednak to, co zostało nagrane i  jaki obraz się z tych nagrań wyłania. Bo treść nagrań jest najmocniejszym argumentem za dymisją rządu Tuska.

Albańskie niebezpieczeństwo

Obóz władzy i sprzyjające mu media chcą skupić uwagę Polaków na śledztwie w sprawie nielegalnych podsłuchów i zrobić z siebie bastion obrony państwa przed „atakiem zorganizowanej grupy przestępczej". Do tego dochodzi próba stworzenia „nadrzeczywistości" – znanego triku z zakresu manipulacji psychopolitycznej, kiedyś pokazanego choćby w filmie „Fakty i akty", w którym afera prezydenta USA została przykryta rzekomym atakiem Albanii na wojska amerykańskie.

W Polsce doradcy premiera Tuska też wymyślili zagrożenie zewnętrzne – atak rosyjskiej grupy przestępczej jako odwet za twardą polską politykę na Wschodzie. Nie rozstrzygając, kto stoi za nagraniami, na pewno ich powodem nie jest to, że śmiała polityka premiera niweczy rosyjskie plany imperialne, bo takiej polityki nie ma. Wręcz odwrotnie, doktryną rządu przez lata było „niedrażnienie Rosji", o czym na nagraniach mówił zresztą sam Radosław Sikorski. Jeśli są wątki rosyjskie w tej sprawie, co sugeruje szef rządu, to powinien on to jak najszybciej wyjaśnić, a nie powodować niedomówienia.

Wszystkie te zabiegi obozu władzy czynione są po to, by do świadomości społecznej nie przebiło się sedno sprawy, na które zwraca uwagę koalicja na rzecz politycznej zmiany w Polsce, której przewodzi Prawo i Sprawiedliwość.

Przeciw demokracji

Tym sednem jest pogarda rządzących dla Polaków, liczne działania z naruszeniem prawa, co do których umawiają się sami delikwenci, oraz dowody na ścisłe powiązania władzy, biznesu i części mediów głównego nurtu. Wszystkie te działania, o czym mówią politycy obozu rządowego, spaja jeden cel – jest nim niedopuszczenie do demokratycznej zmiany władzy w Polsce. Są to w gruncie rzeczy rozmowy o pełzającym puczu antydemokratycznym. Rząd i jego kompani krok po kroku chcą pozbawiać Polaków możliwości odebrania im władzy.

To polska wersja tego, przed czym przestrzegałem ponad rok temu, czyli wariantu greckiego. Pisałem wówczas, że w Polsce może się powtórzyć scenariusz z tego południowoeuropejskiego kraju. Tam wybuchła prawie rewolucja społeczna przeciwko rządowi, który był zmuszony do zorganizowania wcześniejszych wyborów. I jaki był ich wynik? Wygrały dokładnie te same partie, które od dziesięcioleci tworzyły odrzucony przez obywateli, jak mogłoby się wydawać, system. Gdyby ktoś analizował historię Grecji tylko poprzez listę jej kolejno urzędujących premierów, mógłby w ogóle nie zauważyć, że doszło tam do antyrządowych walk ulicznych. Ciągłość systemu nie została naruszona.

Greccy wyborcy uznali, iż zmiana będzie większym zagrożeniem niż zachowanie politycznego stanu posiadania przez dotychczasową elitę

Dlaczego tak się stało? Grecki obóz władzy, przy przyzwoleniu żywotnie zainteresowanych jego trwaniem partnerów zewnętrznych od Berlina po Moskwę, był w stanie zastosować szereg trików politycznych, które spowodowały, że wyborcy uznali, iż zmiana będzie większym zagrożeniem niż zachowanie stanu posiadania przez dotychczasową elitę. Zastosowano technikę strachu przed opozycją i jej delegitymizacji z jednej strony, a kupowania poparcia za pomocą niedozwolonych prawem działań banku centralnego i dosypywaniem pieniędzy do budżetu z drugiej. Dokładnie takie rozwiązanie omawiali Radosław Sikorski z Jackiem Rostowskim oraz Bartłomiej Sienkiewicz z Markiem Belką. Skoro udało się to w Grecji w dużo poważniejszej sytuacji gospodarczej, czemu ma się nie udać w Polsce? Powtórki mieliśmy potem w wielu innych krajach, w tym w Hiszpanii, której premier Mariano Rajoy podzielił się z Donaldem Tuskiem swoimi doświadczeniami w zakresie radzenia sobie z aferą korupcyjną w swoim kraju.

Ale są też przykłady tego, jak prawda o naturze rządów, która niespodziewanie wyszła na jaw, doprowadziła do zmiany władzy. Pamiętamy konsekwencje afery Rywina w Polsce i taśm Gyurcsánya na Węgrzech.

Rząd ucieka do przodu

W ten sposób dochodzimy do pytania o warunki niezbędne do tego, by zmiana zaistniała, i do rozważenia, jakie scenariusze możliwe są dziś w Polsce.

Do spowodowania zmiany politycznej niezbędne jest wystąpienie trzech czynników: społecznej mobilizacji, zaistnienia realnej alternatywy oraz zdjęcia medialnej otuliny chroniącej obóz władzy i odwrócenia się od niego dominujących ośrodków opiniotwórczych. Jest i czynnik czwarty, sprzyjający, ale nie niezbędny – gotowość głowy państwa do aktywnego zerwania z obozem rządowym, z którego się wywodzi. To były czynniki, które zdecydowały o upadku Leszka Millera i SLD, mimo uzyskania od swoich posłów – podobnie jak teraz w przypadku Tuska – wotum zaufania w Sejmie użytego jako ucieczka do przodu po aferze Rywina. To samo nastąpiło na Węgrzech, tyle że tam główną rolę odegrał bunt społeczny i silna partia opozycji mająca własne media.

W Polsce na razie mamy do czynienia tylko z jednym elementem – wyraźnie zdefiniowaną partią opozycyjną, stanowiącą alternatywę dla obozu władzy. W przypadku woli zmiany politycznej wyborcy wiedzą, komu mogą powierzyć swój głos, i generalnie wiadomo, na czyją rzecz zmiana ta może się dokonać. Opozycją w Polsce jest dziś PiS. To ważny czynnik stabilizacji systemu demokratycznego w naszym kraju. Nie ma bowiem alternatywy: rząd albo chaos. Mamy konkretny wybór: władza albo opozycja.

Problemem jest natomiast to, że pozostałe czynniki zmiany są słabe lub wręcz nie istnieją. Po chwilowym zawahaniu się, czego wyrazem była dość ostra wypowiedź Moniki Olejnik na konferencji prasowej premiera Tuska, ośrodki opiniotwórcze kontynuowały swoją dotychczasową linię. Trwają więc przy obozie władzy i dystrybuują wśród społeczeństwa przychylną mu narrację wedle opisanego wcześniej schematu.

Przekłada się to na brak drugiego czynnika, jakim jest realne masowe oburzenie społeczne. Owszem, występuje ono, czego jestem świadkiem, odbierając dużą liczbę sygnałów poparcia po moim wystąpieniu sejmowym, ale nie widać go w przestrzeni publicznej. Jedynym wyjątkiem są marsze młodzieży, które zgromadziły względnie duże rzesze uczestników. Ich znaczenie jest jednak wobec nieprzychylności mediów głównego nurtu minimalne. Społeczeństwo polskie, systematycznie usypiane polityką obozu władzy, jest dziś wyjątkowo zdemobilizowane.

W takiej sytuacji impuls zmiany mógłby nadejść ze strony Pałacu Prezydenckiego, jak to się stało w przypadku ruchów Aleksandra Kwaśniewskiego wobec rządu Leszka Millera, już po wspomnianym wotum zaufania z 2004 roku. Wówczas była to jednak druga kadencja prezydenta i czuł się on wtedy dużo bardziej niezależny politycznie od swojego własnego obozu politycznego niż starający się o reelekcję Bronisław Komorowski, który nie ma odwagi przejść na formułę „szorstkiej przyjaźni" z popierającą go partią, czyli Donaldem Tuskiem.

Czas na zmianę

W tej sytuacji możliwe są w Polsce cztery scenariusze. Pierwszy zakłada zwycięstwo opozycji w ramach procedury parlamentarnej. Stąd też nasz wniosek o konstruktywne wotum nieufności. Złożenie go jest obowiązkiem opozycji, zważywszy na stan, w jakim znalazło się państwo. Powodzenie tego wariantu zależy od tego, czy u posłów obozu władzy lojalność patriotyczna przeważa nad lojalnością partyjną. Nie liczę tu na wiele, ale wariant ten musi być przetestowany.

Drugi scenariusz zakłada ofensywę prezydenta Komorowskiego i polityczne wymuszenie przez niego zmiany rządu w ramach dotychczasowej koalicji lub poprzez kooptację do władzy partii Leszka Millera, który o tym marzy. Na razie jednak nie widać takiej woli i determinacji Belwederu, choć na nią liczy również PSL i wicepremier Piechociński. Wydaje się, że maksimum asertywności prezydenta to wypowiedzi jego doradcy ostro dyskredytujące ministra spraw zagranicznych, co swoją drogą jest kuriozalne i ma charakter destabilizujący państwo.

Trzeci scenariusz to wzburzenie społeczne. W ostatni weekend posłowie PiS odbyli spotkania w każdym powiecie pod wspólnym hasłem „Czas na zmianę". Jesteśmy jedyną siłą polityczną w Polsce, która tak bezpośrednio komunikuje się z wyborcami, aby słuchać i rozmawiać z Polakami. Jest to moim zdaniem niezbędne, a udział ludzi w takich spotkaniach stanowi miarę tego, do jakiego stopnia udaje się wolę zmian upowszechniać mimo medialnej otuliny dla rządu.

Wreszcie pozostaje wariant grecki jako czwarty scenariusz, czyli trwanie obozu władzy i utrudnianie warunków dla prowadzenia otwartej polityki w naszym kraju, łącznie z daleko idącymi manipulacjami. Tego Polsce nie życzę.

Opozycja odgrywała ważną rolę stabilizatora demokracji w systemie hamulców i równowag politycznych. Zmiana jest konieczna, bo nagrania pokazały rozkład władzy pod względem kulturowym i politycznym. Teraz potrzebna jest praca nad powstaniem „masy krytycznej" na rzecz tej zmiany. Do tego konieczne jest wystąpienie przynajmniej dwóch z czterech czynników omawianych powyżej.

Autor jest posłem PiS, w roku 2007 był wiceministrem spraw zagranicznych

Po wydarzeniach związanych z „taśmami prawdy" rządu Donalda Tuska warto się zastanowić, w jakim momencie teraz się znajdujemy i jaka może być dalsza dynamika procesów politycznych.

Istotą kryzysu nie jest fakt nielegalnych podsłuchów ludzi obozu władzy. Stanowi on raczej kolejny dowód na słabość państwa i przejaw jego dysfunkcjonalności oraz wynik rozkładu obozu, który rządzi. Wizja, w której polski rząd może być przez długi czas szantażowany przez nieznaną grupę osób pod kierunkiem kelnerów i handlarza węglem, dlatego że ludzie ci przez lata bez problemu podsłuchiwali ministrów w czasie ważnych i poufnych spotkań politycznych, uwłacza powadze państwa. Najważniejsze jest jednak to, co zostało nagrane i  jaki obraz się z tych nagrań wyłania. Bo treść nagrań jest najmocniejszym argumentem za dymisją rządu Tuska.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę