Rząd Mateusza Morawieckiego przystępuje do wielkiej operacji zwalniania z pracy urzędników. Media są pełne doniesień o stosownych naradach, są wyznaczeni odpowiedzialni za całą operację, w urzędach zaczynają się bać. Ożywiły się związki zawodowe (np. w ZUS), wzmogły plotki na ministerialnych korytarzach, na sile przybrały gesty poddańcze i akty zawierzenia wobec przełożonych. Nie wiem, być może o to tylko chodzi, bo sens tej operacji wydaje mi się wątpliwy. Politycznie może się opłacać – naród nie lubi administracji, zwanej biurokracją lub urzędasami. To dziedzictwo wielu lat, kiedy państwo używało przemocy, w tym administracyjnej, wobec swoich obywateli, jawiąc się jako instrument opresji. Swoje zrobiło najgłupsze hasło niektórych polityków „tanie państwo", które nadal ma spory rezonans społeczny. Ale fakt, że nie ma ono nic wspólnego z dobrym i sprawnym państwem, umyka uwadze obywateli i polityków.