W Chinach elektroniczne wydania skierowane do zabieganych czytelników odnoszą triumfy. Swoim autorom przynoszą miliony. Ludzie, którzy na co dzień walczą o byt, w krótkich chwilach oderwania od pracy i rzeczywistości mogą czytać o super bohaterach i sprawach rodem z kosmosu. Nikt na tym nie traci, ludzie chodzą bardziej uśmiechnięci, a autorzy zarabiają. Wszystko w internetowym otoczeniu, na ekranach urządzeń przenośnych, bez zastanawiania się, czy wybrać książkę w miękkiej czy twardej okładce.
Nowy model
To czasami jeden z niewielu dylematów, przed jakimi stoją obecnie czytelnicy. Książek jest do wyboru masa, księgarnie oferują tysiące tytułów, kolejne dziesiątki tysięcy są do wyboru w sklepach elektronicznych. To ilości informacji i pozycji, których nie da się przerobić przez całe życie, zatem trzeba coś wybrać. Na tyle skutecznie, by nie żałować wydanych pieniędzy i by czuć się na bieżąco z tematami polecanymi przez krytykę.
Przebić się mogą jedynie najsilniejsi, których kolejne lub debiutujące tytuły dostaną znaczącą pomoc finansową ze strony wydawcy. Ekspozycja na półce „polecamy" kosztuje, często niemało, a nigdy do końca nie wiadomo, czy taki wydatek się zwróci. Dobrze robi książce dodatkowa informacja na okładce, że jakaś znana osoba autora szanuje i poleca akurat ten tytuł. Z billboardów zapolują na potencjalnego czytelnika hasła w rodzaju: „XY to nowa Agatha Christie. New York Times" albo „ABC – Henryk Sienkiewicz spotyka Raymonda Chandlera. Rzeczpospolita". Każdy sposób, że przyciągnąć uwagę czytelnika jest dobry. Z perspektywy wydawcy, ponieważ chodzi o zarobek. Na horyzoncie pojawia się jednak nowa forma interakcji na rynku – sytuacja, w której to odbiorca wybierze, co powinno się drukować.
To odwrócenie dotychczasowego modelu. Książek na rynku może być i milion, ale za wydaniem każdej z nich stoi kilka osób. To, że autor podeśle wydawnictwu swoją propozycję, jeszcze o niczym nie świadczy. Pomysł przechodzi przez szefostwo, uzyskuje kilka akceptacji i już na tym poziomie musi zaciekawić ludzi, którzy pracują wydając książki. Jeżeli tam się nie uda, pierwsze, jeden z głównych filtrów decydujących o pojawieniu się tytułu na rynku, nie zostaje pokonany. Następnie trzeba jeszcze przekonać do autora krytyków i pozyskać przychylne recenzje. To wszystko jest bardzo angażującym czas i środki procesem. Następnie odbiorcy mogą zacząć szaleć na punkcie książki. Wtedy im wolno i wtedy mogą to robić. Inaczej, nie mieliby szans na znalezienie akurat tej pozycji wśród masy innych.
Jak to wygląda w praktyce?
Amerykańscy wydawcy chcą odwrócić ten model i oddać możliwość decydowania o planach wydawniczych czytelnikom. Nawet nie do końca wiadomo, czy samym czytelnikom, bo w grę wchodzą internauci. Każdy będzie mógł oceniać autorów i ich propozycje, a ci, którzy zdobędą najwięcej głosów, zostaną wydani. Taką drogę wybiera wydawnictwo Swoon Reads, które aktualnie wydało Sandy Hall, bibliotekarkę z New Jersey. 9000 osób poparło jej powieść, a dla wydawcy był to wystarczający powód, by drukować 100 tys. egzemplarzy i planować wydanie nie tylko w USA, ale i w Wielkiej Brytanii i Australii.