Książki typu talent show

Czy warto oddawać możliwość decydowania o kulturze odbiorcom? Na to pytanie trudno odpowiedzieć, ale warto spróbować spojrzeć na sprawę z kilku stron.

Aktualizacja: 14.08.2014 13:47 Publikacja: 14.08.2014 13:44

Rafał Tomański

Rafał Tomański

Foto: Fotorzepa

W Chinach elektroniczne wydania skierowane do zabieganych czytelników odnoszą triumfy. Swoim autorom przynoszą miliony. Ludzie, którzy na co dzień walczą o byt, w krótkich chwilach oderwania od pracy i rzeczywistości mogą czytać o super bohaterach i sprawach rodem z kosmosu. Nikt na tym nie traci, ludzie chodzą bardziej uśmiechnięci, a autorzy zarabiają. Wszystko w internetowym otoczeniu, na ekranach urządzeń przenośnych, bez zastanawiania się, czy wybrać książkę w miękkiej czy twardej okładce.

Nowy model

To czasami jeden z niewielu dylematów, przed jakimi stoją obecnie czytelnicy. Książek jest do wyboru masa, księgarnie oferują tysiące tytułów, kolejne dziesiątki tysięcy są do wyboru w sklepach elektronicznych. To ilości informacji i pozycji, których nie da się przerobić przez całe życie, zatem trzeba coś wybrać. Na tyle skutecznie, by nie żałować wydanych pieniędzy i by czuć się na bieżąco z tematami polecanymi przez krytykę.

Przebić się mogą jedynie najsilniejsi, których kolejne lub debiutujące tytuły dostaną znaczącą pomoc finansową ze strony wydawcy. Ekspozycja na półce „polecamy" kosztuje, często niemało, a nigdy do końca nie wiadomo, czy taki wydatek się zwróci. Dobrze robi książce dodatkowa informacja na okładce, że jakaś znana osoba autora szanuje i poleca akurat ten tytuł. Z billboardów zapolują na potencjalnego czytelnika hasła w rodzaju: „XY to nowa Agatha Christie. New York Times" albo „ABC – Henryk Sienkiewicz spotyka Raymonda Chandlera. Rzeczpospolita". Każdy sposób, że przyciągnąć uwagę czytelnika jest dobry. Z perspektywy wydawcy, ponieważ chodzi o zarobek. Na horyzoncie pojawia się jednak nowa forma interakcji na rynku – sytuacja, w której to odbiorca wybierze, co powinno się drukować.

To odwrócenie dotychczasowego modelu. Książek na rynku może być i milion, ale za wydaniem każdej z nich stoi kilka osób. To, że autor podeśle wydawnictwu swoją propozycję, jeszcze o niczym nie świadczy. Pomysł przechodzi przez szefostwo, uzyskuje kilka akceptacji i już na tym poziomie musi zaciekawić ludzi, którzy pracują wydając książki. Jeżeli tam się nie uda, pierwsze, jeden z głównych filtrów decydujących o pojawieniu się tytułu na rynku, nie zostaje pokonany. Następnie trzeba jeszcze przekonać do autora krytyków i pozyskać przychylne recenzje. To wszystko jest bardzo angażującym czas i środki procesem. Następnie odbiorcy mogą zacząć szaleć na punkcie książki. Wtedy im wolno i wtedy mogą to robić. Inaczej, nie mieliby szans na znalezienie akurat tej pozycji wśród masy innych.

Jak to wygląda w praktyce?

Amerykańscy wydawcy chcą odwrócić ten model i oddać możliwość decydowania o planach wydawniczych czytelnikom. Nawet nie do końca wiadomo, czy samym czytelnikom, bo w grę wchodzą internauci. Każdy będzie mógł oceniać autorów i ich propozycje, a ci, którzy zdobędą najwięcej głosów, zostaną wydani. Taką drogę wybiera wydawnictwo Swoon Reads, które aktualnie wydało Sandy Hall, bibliotekarkę z New Jersey. 9000 osób poparło jej powieść, a dla wydawcy był to wystarczający powód, by drukować 100 tys. egzemplarzy i planować wydanie nie tylko w USA, ale i w Wielkiej Brytanii i Australii.

Swoon Reads jest częścią większego wydawnictwa Macmillan, które eksperymentuje z crowdsourcingiem już od 2012 roku. Dzięki oddaniu możliwości decydowania w ręce odbiorców wydano już 6 debiutantów z 237 propozycji umieszczonych na stronie Swoon Reads. O losach książek decyduje grupa 10 tys. zarejestrowanych użytkowników, którzy oceniają prace przy pomocy serduszek. Można przyznać od jednego do pięciu w zależności od tego, jak nam się dana książka podobała. Na tym udział czytelników się nie kończy. Można bowiem tworzyć pisarzom trasę miast, do których mogą przyjechać ze spotkaniami autorskimi oraz wybierać okładkę książki. Twórca zaakceptowany przez społeczność podpisuje z wydawnictwem kontrakt i poza tantiemami dostaje 15 tys. dolarów zaliczki.

Książki na wzór TV

Macmillan nazywa ten proces skrzyżowaniem tradycyjnego wydawania książek z telewizyjnymi programami typu talent show. Autora przyszłych bestsellerów wybiera się podobnie do kolejnych laureatów w „X Factorze" czy „Mam talent". Internetowe zachęcanie do własnej twórczości można prowadzić także na Kickstarterze, najbardziej znanej stronie służącej do zbierania środków od internautów. W 2013 roku zebrano przy jej pomocy ponad 22 mln dolarów na wydanie 6 tys. tytułów. Powstają także serwisy, które oferują możliwość wspierania autorów własnymi datkami w zamian za egzemplarz wydanej książki. Zdarza się, że o zdanie internetową społeczność pytają znani pisarze – Walter Isaacson, autor biografii wielu znanych osób, m.in. Steve'a Jobsa, umieścił w sieci jeden z rozdziałów nowej książki „Innowatorzy" i pyta, czy ludziom się to podoba.

Internet daje wiele możliwości interakcji z odbiorcami, których nie było wcześniej. Nie jest jednak jednoznaczne, że możliwość jednoczesnego zapytania o zdanie tysięcy potencjalnych odbiorców i ustosunkowanie się do wyników, daje receptę na sukces. Społeczność internetowa bywa kapryśna, kieruje się chwilowymi poleceniami i modami na uważanie dziś tak, a jutro kompletnie inaczej. Ludzie ocenią pomysł, z którym będą mieli do czynienia na stronie internetowej, ale to co zrobią z nim później – czyli, czy kupią dobrze ocenioną przez siebie rzecz czy nie – to już kompletnie inna sprawa. Bardziej prawdopodobne jest to, że gdy książka pojawi się na rynku, przeoczą ten fakt i nawet nie zauważą tego, że autor tego, co tak zadziałało na ich wyobraźnię właśnie walczy o odniesienie sukcesu jako debiutant na rynku.

To się nie sprawdzi

Telewizja stworzyła z crowdsourcingowych mechanizmów konkretne mechanizmy do zarabiania. Nazwano je programami typu talent show, wrzucono w podobne pasma nadawane o podobnych porach na różnych kanałach i zaczęto sprzedawać reklamy. To one właśnie są czynnikiem, który decyduje, że kolejne edycje wspominanych audycji się pojawią. Nie chodzi o odnalezienie „najlepszego głosu" w tym kraju albo „najciekawszego talentu w dziedzinie X", ale o takie nakręcenie publiczności, by ludzie czuli, że muszą coś obejrzeć. Po dwóch godzinach, gdy program się kończy, los pokazanych w nim osób przestaje mieć znaczenie.

Pani Galewska, muzyk i wokalistka, która ma na koncie udane doświadczenia z „Voice of Poland" i „Szansą na sukces", komentuje sprawę - To pomysł dobry, jeśli nie stanie się głównym sposobem na wyłanianie spośród wielu pisarzy tych, który będą wydawani. Nie można dawać ludziom decydować o tym, co mają czytać czy słuchać, ponieważ pozbywamy się tym sposobem tego, co w sztuce najważniejsze – elementu zaskoczenia, które pozwala rozwijać wiedzę i wyobraźnię. Świat idzie do przodu dzięki rewolucyjnym pomysłom jednostki. Taka masa, w której maczają palce internauci będzie sumą tego, co już poznane i lubiane. Poza tym, zawsze wtedy mogą mieć pretensje, że autor nie spełnił ich oczekiwań (a jest to wielce prawdopodobne, bo ilu ludzi, tyle pomysłów), tak jak w przypadku teledysku do „Hera, koka, hasz, LSD" Karoliny Czarneckiej, która w dobę zebrała pieniądze na teledysk. Teraz musi się nieźle denerwować, ponieważ klip ludziom się nie podoba i uważają, że zmarnowali swoje pieniądze, a ci, którzy nawet się nie dorzucili, czują, że zmarnowali swoją dobrą energię wysłaną w kierunku aktorki. W efekcie po całej sprawie pozostaje wrażenie na poziomie: „Fuj! Zawiodłaś nas" – podsumowuje Pani Galewska.

Tysiące SMSów wysyłanych, by poprzeć swojego uczestnika (czy śpiewającego, czy jak teraz, piszącego w internecie) mają jedną konkretną wartość dla  tych, którzy takie plebiscyty przeprowadzają. Osoba tworząca sztukę jest na dalszym, bo nawet nie na drugim planie. Nie ma co oddawać możliwości tworzenia kultury odbiorcy. Wynik takiego działania będzie chaotyczny i czasem ocierający się o niepoważność. Lepiej by sytuacja została w dotychczasowej formie, by o dalszych losach osób, które chcą tworzyć decydowali ci, którzy zajmują się tym przez większą część życia. Wtedy pozostaje większa szansa, że do masowej kultury przebije się co jakiś czas prawdziwy talent.

W Chinach elektroniczne wydania skierowane do zabieganych czytelników odnoszą triumfy. Swoim autorom przynoszą miliony. Ludzie, którzy na co dzień walczą o byt, w krótkich chwilach oderwania od pracy i rzeczywistości mogą czytać o super bohaterach i sprawach rodem z kosmosu. Nikt na tym nie traci, ludzie chodzą bardziej uśmiechnięci, a autorzy zarabiają. Wszystko w internetowym otoczeniu, na ekranach urządzeń przenośnych, bez zastanawiania się, czy wybrać książkę w miękkiej czy twardej okładce.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?