Od dawna używam metafory, że znajdujemy się na autostradzie wyborczej, na której konfrontują się dwa rajdowe teamy. To zarazem dwie równe wrażliwości, dwie wizje Polski i dwa rozłączne elektoraty. Dlatego po wyborach październikowych i na dwa miesiące przed europarlamentarnymi wybory samorządowe nie mogły być starciem tylko o to, kto przejmie lokalnie władzę, obsadzi sejmiki czy zawłaszczy fotele prezydentów, wójtów lub burmistrzów. To był kolejny epizod ważnego dla całej Polski sporu, w którym po jednej stronie stoi centralistyczna, reprezentująca umiarkowanie konserwatywny, eurosceptyczny elektorat partia Jarosława Kaczyńskiego, a po drugiej wolnościowa, wielkomiejska i proeuropejska formacja, której twarzą i liderem jest Donald Tusk.