Można w nią wierzyć, może też zostać potraktowana – co ogłosiła pewna dama – jako brednia niedzisiejszych staruchów, do tego oszołomionych ziołem, ale warto zgłębić zawarty w niej sens. Bo długi jest szereg mężów stanu, królów, przywódców i dyktatorów, którzy tego zaniedbali, a potem żałowali poniewczasie.

Chrystus na niespełna tydzień przed swą męczeńską śmiercią wjechał do Jerozolimy skromnie – jak to zawsze On – na grzbiecie zwykłego osiołka. Ale zgromadzony na trasie przejazdu tłum widział w nim wodza, żydowskiego króla, a nawet Mesjasza. Ludzie padali na kolana, wznosili okrzyki radości, mościli Mu drogę gałęziami palmowymi. Ktokolwiek widział ten spontaniczny hołd, był przekonany, że oto spełniły się nadzieje proroków, nastaje nowa era w dziejach Narodu Wybranego. I oto ci sami ludzie w kilka dni później – zgromadzeni tłumnie przed sądami kapłańskimi Annasza i Kajfasza, na dziedzińcu pałacu Piłata – okazali się zmienni i niestali, niby dzisiejsi internetowi hejterzy i jak oni przepojeni nienawiścią. „Ukrzyżuj go!” – wrzeszczeli. „Uwolnij Barabasza!”. Jego męka i śmierć były ich radością, bo oto nareszcie odnaleźli winowajcę swojej niedoli.

Ta właśnie scena powtarzała się potem wielokrotnie w historii ludzkości, zwłaszcza politycznej. Lider witany jak zbawca, obsypany kwieciem i wyborczymi głosami, za jakiś czas nieuchronnie stanie się publicznym wrogiem, kozłem ofiarnym dla frustracji hejterskiego tłumu. Tak, nieuchronnie! Tylko że w chwili triumfu on jeszcze o tym nie wie, a w dniach klęski uwierzy, że to dzieło obcych sił, tajemnych spisków, ludzkiej niewdzięczności. Podobnie ci, którzy są dzisiaj na dole, a wyniesieni do góry przywódcy tak łatwo ich depczą i obrażają, nie potrafią uwierzyć, że oni też za jakiś czas znajdą się na szczycie; równie nieuchronnie. Knują więc daremne spiski albo pogrążają się w rozpaczy.

Wy na górze, my na dole; potem na odwrót. Przemiana jest nieuchronna, choć terminu wyroku nikt nie zna. Demokracja dawno już wypracowała metody umożliwiające jego wykonanie bez przelewu krwi, a przynajmniej utraty sensu. Ale wciąż na naszych oczach powtarzają się próby unieważnienia tej opowieści. Zawsze daremne.