Gdy na początku XXI w. rozgorzała w Polsce dyskusja o wprowadzeniu parytetów na listach wyborczych, miałam mieszane uczucia. Pamiętam, jak moja mama wygłosiła wtedy obawy – bardzo podobne do tych zaprezentowanych przez Marka Migalskiego w jego ostatnim felietonie w „Rzeczypospolitej” („Delikatna sprawa”, 28 czerwca) – że tego typu rozwiązanie spowoduje, że na listach wyborczych pojawią się kobiety z tzw. łapanki i w praktyce przełoży się to na dyskryminowanie lepiej do pełnienia tych funkcji przygotowanych mężczyzn.
Ministry u Zapatero
Mniej więcej w tym samym czasie na moich oczach powstał pierwszy w historii Hiszpanii rząd, w którego skład wchodziło tyle samo mężczyzn i kobiet, a na jego czele stanął socjalista José Luis Zapatero. Z początku cały eksperyment obserwowałam z dużą dozą niepewności, poddawałam ministry bardziej skrupulatnej ocenie niż ich kolegów z rządu.
Jednak parytet zastosowany w Hiszpanii wpłynął na mnie dwojako. Po pierwsze, kobiety na stanowisku ministerialnym przestały stanowić dla mnie kuriozum. Z drugiej zaś strony zrozumiałam, że ich kompetencje lub ich brak nijak mają się do płci, jaką prezentują. Bo czy mało jest w naszej przestrzeni publicznej źle przygotowanych polityków czy mało błyskotliwych komentatorów, a wszyscy wiemy, że robią to, co robią, bo zostali nominowani po tzw. znajomościach, za zasługi, bo robią to od zawsze, bo są częścią politycznego czy medialnego układu, w którym więcej jest mężczyzn niż kobiet.
Jednocześnie właśnie tutaj pies jest pogrzebany, bo aby wprowadzić równouprawnienie płci czy też zagwarantować podobne szanse grupom do tej pory dyskryminowanym, nie wystarczy nowy zapis prawa. Niestety, zmiany kulturowe, które są w tym przypadku niezbędne, nie zachodzą tak szybko. Kiedy po uszy tkwimy w pewnym schemacie, trudno jest nam wyobrazić sobie rzeczywistość alternatywną.
Łatwa piłka
Przykładem są moje spostrzeżenia na temat parytetów sprzed blisko dwóch dekad czy też argumenty płynące z felietonu Marka Migalskiego. Bo skąd opinia, że polityczki czy komentatorki są gorsze od ich kolegów? Być może kulturowo mężczyźni przyzwyczajeni są do spierania się ze sobą, natomiast kobiety traktują raczej jako niemych widzów ich słownych potyczek. Być może z tego właśnie powodu wymiana argumentów z kobietą przychodzi im z większym trudem?