Łukasz Warzecha: Fetysz jednej listy

Tusk to nie Márki-Zay, a szef partii wykańczający rywali.

Publikacja: 31.05.2022 21:00

Łukasz Warzecha: Fetysz jednej listy

Foto: Fotorzepa/ Jerzy Dudek

Jedna lista opozycji jest od dawna fetyszem dla części środowisk przeciwnych obecnej władzy. Właśnie tym: fetyszem. Czym bowiem jest fetysz? Fetysz to jakaś rzecz, która ma absurdalnie wielki wpływ na czyjeś zachowanie czy psychikę, często przeradzający się w poważne problemy osobowościowe, a nawet psychiatryczne.

Tu jest podobnie. Od lat trwa niezdrowa ekscytacja tym, ile by to opozycja nie zebrała, gdyby wystawiła jedną listę. Wystarczy sobie przypomnieć, jak to ogłaszano już właściwie upadek PiS, kiedy Koalicja Obywatelska, Polska 2050, PSL i Lewica poparły zgodnie Konrada Fijołka w przedterminowych wyborach na prezydenta Rzeszowa w ubiegłym roku, a Fijołek te wybory w końcu wygrał. Poziom tromtadracji był wówczas odwrotnie proporcjonalny do faktycznego znaczenia tamtego zwycięstwa nad kandydatami PiS i Solidarnej Polski, a także Konfederacji.

„W Rzeszowie zwyciężyła jedność. W Polsce, w której tak silne są podziały, zwycięży jedność. I stąd zacznie się powrót do jedności, do demokracji” – ogłaszał wówczas Fijołek. Nie sądzę.

Czytaj więcej

Michał Płociński: I PO, i PiS to dla młodych dziadersi

Owszem, może być tak, że opozycja – prócz, oczywiście, Konfederacji – zjednoczy się w nadchodzących, przyszłorocznych wyborach samorządowych wokół przynajmniej kandydatów na prezydentów dużych miast, tak jak zjednoczyła się wokół Fijołka. Ale przecież to coś całkiem innego niż stworzenie wspólnej listy do Sejmu. Gdy popiera się wspólnie kandydata na prezydenta czy burmistrza miasta, nie ma problemu z układaniem list, a więc z tym, kto będzie miał szansę wejść do parlamentu, a kto nie. Nie ma też problemu z późniejszym podziałem subwencji. Te dwa czynniki radykalnie utrudniają natomiast układanie wspólnych list sejmowych.

Utrudniają zaś przede wszystkim wówczas, gdy brakuje zaufania. Tegoroczne wybory parlamentarne na Węgrzech są często przywoływane jako przykład porażki jednoczenia się opozycji – wszak mimo wielkich nadziei i względnie korzystnych sondaży lista zjednoczonej opozycji poniosła dotkliwą porażkę: 53 do 35 proc. Tyle że Orbánowi w sukurs przyszła wojna, która na Węgrzech odbierana jest radykalnie odmiennie niż w Polsce. U nas znaczna część wyborców obu bloków chciałaby ruszać od razu na Moskwę, podczas gdy na Węgrzech kontrast pomiędzy kunktatorskim stanowiskiem Fideszu i relatywnie antyrosyjskim nastawieniem opozycji był wyraźny. Na tym grał Viktor Orbán i na tym wygrał.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: W którą stronę skręci Donald Tusk

Natomiast węgierskie partie opozycyjne wypracowały coś, czego nie wypracują polskie: z trudem, bo z trudem i z oporami, ale jednak zaczęły sobie ufać, przynajmniej w ograniczonym zakresie. Pakt przedwyborczy działał dość sprawnie, ponieważ nikt tam nie spodziewał się, że ktoś drugi lada moment wbije mu nóż w plecy. Na dodatek zaś liderem przedsięwzięcia został nie przywódca którejś z partii, ale człowiek w zasadzie z zewnątrz, Peter Marki-Zay, samorządowiec prezentujący się jako rozczarowany wyborca Fideszu.

To jest nie do powtórzenia w Polsce. Przede wszystkim dlatego, że akuszerem zjednoczenia miałby być Donald Tusk, do którego pozostali liderzy mają zerowe zaufanie – i trudno się dziwić, pamiętając, jak skutecznie przewodniczący PO wykańczał swoich rywali. Ponieważ zaś Tusk z kierowania PO nie zrezygnuje, to i wspólnej listy nie będzie.

Łukasz Warzecha

Autor jest publicystą „Do Rzeczy”

Jedna lista opozycji jest od dawna fetyszem dla części środowisk przeciwnych obecnej władzy. Właśnie tym: fetyszem. Czym bowiem jest fetysz? Fetysz to jakaś rzecz, która ma absurdalnie wielki wpływ na czyjeś zachowanie czy psychikę, często przeradzający się w poważne problemy osobowościowe, a nawet psychiatryczne.

Tu jest podobnie. Od lat trwa niezdrowa ekscytacja tym, ile by to opozycja nie zebrała, gdyby wystawiła jedną listę. Wystarczy sobie przypomnieć, jak to ogłaszano już właściwie upadek PiS, kiedy Koalicja Obywatelska, Polska 2050, PSL i Lewica poparły zgodnie Konrada Fijołka w przedterminowych wyborach na prezydenta Rzeszowa w ubiegłym roku, a Fijołek te wybory w końcu wygrał. Poziom tromtadracji był wówczas odwrotnie proporcjonalny do faktycznego znaczenia tamtego zwycięstwa nad kandydatami PiS i Solidarnej Polski, a także Konfederacji.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Czego chcemy od Europy?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Co Ostatnie Pokolenie ma wspólnego z obywatelskim nieposłuszeństwem