Aż ciśnie się na usta lapidarne sformułowanie śp. prof. Bartoszewskiego o „dyplomatołkach”, gdy mowa o samolotach, które mogłyby dziś walczyć dla Ukrainy. Po to wiele wieków temu wymyślono dyplomację, by pewne sprawy załatwiać dyskretnie, ale matołki mające się za mężów stanu wciąż o tym nie wiedzą. Zamiast w tajemnicy przemalować samoloty na ukraińskie barwy, wymontować z nich natowskie systemy identyfikacji swój–obcy, po cichutku umożliwić ukraińskim pilotom takich samych zestrzelonych lub uszkodzonych maszyn kilka lotów szkoleniowych, zaczęto bezmyślnie o tym gadać, a potem komunikatem MSZ zaproponowano je Amerykanom loco baza Ramstein, by sami coś zrobili z „gorącym kartoflem”. Nic dziwnego, że Departament Stanu wyraził chłodne zdziwienie, a Rosjanie na wszelki wypadek walnęli rakietami w ocalałe jeszcze ukraińskie lotniska, m.in. w centrum szkoleniowe 20 km od polskiej granicy.

Czytaj więcej

Kaczyński: Potrzebna jest misja pokojowa NATO na terenie Ukrainy

Podobnie z tą podróżą. Gdy ruszyli, świat obiegła wieść, że jedzie delegacja z pełnomocnictwami Rady Europejskiej, nim dojechali, okazało się, że to nieprawda, i jedyne, co przywieźli, to wyrazy otuchy, a do przekazania mieli uścisk dłoni. Wyjazd na pewno przejdzie do historii ludzkiej odwagi, ale nie polityki. Podobnie jak równie dzielna podróż śp. Lecha Kaczyńskiego z paroma przywódcami ościennymi do walczącego Tbilisi w 2008 roku. Skuteczną politykę robił w tym samym czasie ówczesny prezydent Francji i on wstrzymał wojnę, chociaż pomniki w Gruzji ma Kaczyński, a nie Sarkozy.

Rzecz nie w tym, aby „lubić gesta”, jak mickiewiczowski Rejent Bolesta, ale aby zmieniać świat wokół siebie. Tak było z zaproponowanym kiedyś przez prezydenta Kaczyńskiego „pierwiastkowym” systemem głosowania w Radzie Europejskiej: propozycja rozsądna, ograniczająca przewagę wielkich państw, jak Niemcy czy Francja, podnosząca wagę małych. Ale ogłoszona w mediach, bez cichej pracy nad uzyskaniem poparcia drogą dyplomatyczną. Nic więc dziwnego, że upadła.