Trzeba było nieudanego zamachu stanu i polowania na czarownice, jakie urządziły władze tureckie, by Europa dostrzegła to, co powinna była dostrzec już dawno temu: Recep Tayyip Erdogan, rządzący Turcją od ponad 13 lat, nie jest żadnym demokratą, lecz materiałem na satrapę z prawdziwego zdarzenia. Co więcej, stał się nim nie bez pośredniego udziału unijnych przywódców, którzy przez lata całe nie potrafili albo nie chcieli (a najpewniej jedno i drugie) dostrzec, jakie intencje kryją się za jego działaniami.
Prawdopodobnie i tak nie mieliby wielkiego wpływu na to, jak poczynał sobie Erdogan jako premier, a obecnie prezydent, bo jest on politykiem wyjątkowo odpornym na krytykę. Nie przyznaje się do błędów, może nawet ich nie dostrzega, i nigdy nie ma sobie nic do zarzucenia. Przeciwnicy jego polityki od razu zostają obsadzeni w roli wrogów demokracji i narodu tureckiego.
To wszystko jednak nie zmienia faktu, że Europę kompromituje demonstrowane przez lata, naiwne – nieważne, szczere czy udawane – przekonanie, że turecki przywódca rzeczywiście pragnie demokratyzować Turcję. Widać było przecież jak na dłoni, że wszystko, co czynił pod hasłem wprowadzania demokracji, miało przede wszystkim na celu zneutralizowanie jego najbardziej nieprzejednanych przeciwników – wojskowych, sędziów, prokuratorów, dziennikarzy i ludzi nauki.
Recep Erdogan demokrację traktuje instrumentalnie. Odwołuje się do niej szczególnie wtedy, gdy trzeba zamydlić oczy zwłaszcza obserwatorom z zewnątrz, bo w wypadku własnego społeczeństwa nie jest to już takie proste. Unia Europejska przez lata poddawała się tym zabiegom skwapliwie, z własnej i nieprzymuszonej woli, choć polityka Erdogana powodów do niepokoju dawała aż nadto.
Ale przywódca Turcji do swych celów umiejętnie wykorzystał sprawy, które mieszczą się w kanonie zasad obowiązujących państwa demokratyczne - co skądinąd świadczy o jego zręczności i talentach politycznych. Chodzi o takie posunięcia, jak przyznanie pewnych praw dyskryminowanej ludności kurdyjskiej, zniesienie kary śmierci, nade wszystko zaś wprowadzenie cywilnej kontroli nad wojskiem.