Dzieciarnia z rodzicami bawi się haubicami, słucha pieśni z czasów II wojny światowej. Nowa, postsowiecka Rosja od wkroczenia wojsk federalnych do Czeczenii jesienią 1994 roku żyje wojną. Po wojnach czeczeńskich były najazd na Gruzję w 2008 roku, wojna w Donbasie, aneksja Krymu, wyprawa do Syrii. Pogodynki zapowiadają w mediach pogodę dla lotników rosyjskich na Bliskim Wschodzie.
Rosja ma na swoim koncie już jeden rekord: pierwszy raz od wojny dokonała jawnej aneksji, dzisiaj cała Europa czeka, czy zrobi też pierwszą od siedmiu dekad wojnę lądową na wielką skalę jak w „Czterech pancernych". Kolejne pokolenia Rosjan żyją wychowywane na wojnę. Skala militaryzacji Rosji wymyka się wszelkim standardom, jakie znamy. Prezydent Rosji jak wielki pedagog uczy też swojej wojny Zachód: słyszymy każdego dnia o dyslokacjach, ćwiczeniach i gotowości, a ludzie zastanawiają się kiedy.
Na Zachodzie pamięć o wojnie jest jak wyprawa na strych w domu dziadków. Mało kto wierzy, że stare radio nadawało komunikaty z frontu, a skrzynia z UNRRA była jak zbawienie po 1945 roku. Mało komu przychodzi do głowy, że na ulice Berlina czy Paryża jeszcze kiedykolwiek spadną bomby. Wspominanie II wojny światowej, gdy odejdą ostatni świadkowie, będzie jak rozmowa o czasach antycznych.
Oczywiście wojna wraca w postaci gadżetów, koszulek, wraca jako inscenizacja, teatr, jako rekonstrukcja. Nawet szlachetny pogrzeb „Inki" i „Zagończyka" pokazał, jak daleko już jesteśmy od wojny. Część żałobników, gdyby cokolwiek rozumieli z wojny i tragedii czasu po niej, zachowywałaby się inaczej.
Pacyfizm sytego Zachodu ma też swoją wojenną stronę. Wojna kiełkuje dziś na Zachodzie w postaci ideologii wycelowanych w „innych" tylko dlatego, że chociażby trzeba by się czymś z nimi podzielić: wodą, jedzeniem, a więc w konsekwencji zrezygnować z jednej wyprawy na narty. Wojna i pokój rodzą się bowiem w głowie, w języku, w stosunku do drugiego człowieka.