– Kochanie, chcę, żebyś był z nami. Chcę żebyś się zajął mną i naszą córką – mówi w filmie „Katyń" Andrzeja Wajdy żona polskiego oficera, który po aresztowaniu czeka z kolegami na transport w głąb ZSRR. Jeńcy nie są specjalnie pilnowani, ucieczka nie stanowi problemu. – Aniu, co ty mówisz. (...) Jesteś żoną polskiego oficera. Ta rozmowa nie ma dalej sensu. Wybacz, (...) mnie obowiązuje przysięga wojskowa – mężczyzna nie ulega błaganiom nawet kilkuletniej córeczki.
Nie muszę dodawać, że było to ich ostatnie spotkanie.
Miłość i ojczyzna
Jakiś czas temu w „Plusie Minusie" Jan Polkowski wywołał mnie do odpowiedzi. Odnosząc się do mojego tekstu „W obronie lemingów" zastanawiał się, „dlaczego miłość do ojczyzny musi się kojarzyć z porzuceniem bliskich (...) a troska o niepodległość i dobro wspólne ma gwarantować męczeństwo i wykluczać szczęście prywatne".
Mój dziadek nie trafił do Katynia, ale w analogicznej sytuacji dokonał podobnego wyboru. Po upadku powstańczego Powiśla, na początku września 1944 roku, został „ewakuowany" przez hitlerowców. Razem z bratem siedział w podwarszawskim Pruszkowie. Nie skorzystał z propozycji szwagra, który przekupił kogo trzeba i przygotował ucieczkę z transportu do Rzeszy. Jak głosi przekaz rodzinny, z pobudek moralnych – bo z niewoli się nie ucieka. I być może wbrew wszystkiemu wierząc, że wyjdzie z niej cało. Zostawił żonę z rocznym synem, moim późniejszym ojcem. Nigdy już do nich nie wrócił...
Filmowa opowieść Wajdy, ale także historia mojego dziadka, to przykłady sprzeczności rodzinnego szczęścia oraz honoru, czy, jeśli ktoś woli, obrony dobrego imienia ojczyzny (specyficznie rozumianego – dodam).