Tzw. fake news, czyli wiadomości ewidentnie fałszywe bądź odwołujące się wprawdzie do rzeczywistych wydarzeń, ale później „wzbogacające" je daleko idącymi przeinaczeniami czy nadinterpretacjami – docierają do nas ze wszystkich stron. Wpływając często na drobne, ale niekiedy także na bardzo ważne sprawy. To prawda o bardzo gorzkich konsekwencjach – nie wymagająca refleksji powierzchowna atrakcyjność newsów i tempo ich docierania do odbiorów przesądzają o psychologicznej przewadze świadomie konstruowanej dezinformacji nad z reguły pozbawioną błysku sensacji prawdą i mozolnie przygotowanym jej uzasadnieniem. W dodatku zaprzeczanie nieprawdzie okazuje się często wielokrotnie mniej atrakcyjne i przechodzi zupełnie niezauważone, pozostawiając w internecie na lata daleki od rzeczywistości zapis. Dla porządku powiedzmy, że nie zajmujemy się tu nawet bardzo krytycznymi informacjami dotyczącymi udokumentowanych zjawisk czy wypowiedzi osób publicznych i podawanymi z zachowaniem podstawowych zasad medialnej bezstronności, traktując je jako uprawnioną formę publicznej debaty.
Szczególnie groźne są fake newsy mające silny podtekst polityczny. Politycy w większości krajów dostrzegli już dawno możliwości manipulowania opinią publiczną za pomocą przeinaczonych informacji. Świadomość potencjału zakłamywania rzeczywistości była w istocie jednym z motorów całej branży dezinformujących inicjatyw związanych w znacznej mierze z portalami społecznościowymi, których rola w omawianym kontekście stała się jawnie szkodliwa. Podejmowane działanie żerują na dawno rozpoznanej ludzkiej słabości – atrakcyjnie podane kłamstwo wspierane głosami poparcia ze strony rzesz internautów staje się z czasem częścią naszego własnego światopoglądu, wywołując popyt na informacje potwierdzające nasze rozbudzone przekonania.
Dziennikarstwo i fakty
Fakt, iż kolejna podobna wiadomość może mieć mało wspólnego z rzeczywistością, staje się mało ważny. Radykalizujemy się i zaczynamy wierzyć w to, co chcemy wierzyć. Rozbudzony popyt rodzi podaż coraz to nowych informacji mających z prawdą coraz mniej wspólnego, a internet wychodzi temu naprzeciw, drastycznie obniżając standardy publikacji. Pozbawione wiarygodności newsy stają się świetnym narzędziem w rękach propagandzistów, zarówno tych wpływowych, jak i tych, którzy chcieliby takimi zostać. Trwa wojna na szybkość portalowych wpisów, w których internauci ochoczo powtarzają wszystkie, także łatwe do krytycznej weryfikacji opinie. Problem pogłębia wielu zawodowych dziennikarzy, bezkrytycznie czerpiących z portali internetowych niesprawdzone informacje, bądź wykorzystujących prawdziwe fakty do skrajnie stronniczej ich interpretacji.
Martwić muszą coraz częściej używane deklaracje o „dziennikarstwie opartym na faktach" jakby nie zauważając, że jest to tautologia, w której trzy ostatnie słowa nie poszerzają znaczenia pierwszego. Powiedzieć, że istnieje jeszcze jakieś inne dziennikarstwo, to jakby powiedzieć, że istnieje życie bez tlenu. Fakty są fundamentem dziennikarstwa, a ich pozbawione uprzedzeń śledzenie i uczciwe interpretowanie musi być traktowane jako esencja tego zawodu. Mimo iż powyższych stwierdzeń zapewne nikt nie kwestionuje, stałe nawoływanie do przestrzegania tych zupełnie elementarnych zasad stało się jakby powszechne. Co oznacza, że chyba wszyscy zaczęliśmy dostrzegać problem.
A problem jest naprawdę poważny. Gdy medialne źródła, szczególnie te uważane szeroko za wiarygodne, upowszechniają pewne postawy społeczne poprzez usilne nakłanianie odbiorców do zaakceptowania określonych treści, stają się automatycznie istotnym elementem indoktrynacji. Zasadne wydaje się w tej sytuacji pytanie o nasze prawo do obrony przed zalewem takiej propagandy.