Marszałek Sejmu Elżbieta Witek wezwała w poniedziałek i wtorek do ponadpartyjnej zgody w sprawie walki z koronawirusem. Wcześniej, na specjalnym posiedzeniu w Sejmie 9 listopada, premier Mateusz Morawiecki apelował o jedność w obliczu zagrożenia Polski, które płynie ze Wschodu.
Równolegle trwa nieustanna akcja propagandowa wymierzona w niezależne od rządu media i opozycję, padają oskarżenia, że służą one Aleksandrowi Łukaszence. W zeszłym tygodniu Jarosław Kaczyński w wywiadzie twierdził, że część polskich mediów stanęła po stronie Łukaszenki i przejęła jego narrację. „Cała opowieść, która jest toczona przez propagandę białoruską i wiele organów medialnych na Zachodzie i w Polsce, tworzy obraz, który jest odwrotnością tego, co jest naprawdę. Z tym trzeba walczyć szybko i zdecydowanie" – mówił. We wtorek mantrę o antypolskiej działalności dziennikarzy mediów komercyjnych powtórzył minister edukacji i nauki Przemysław Czarnek.
Wojenna retoryka może sprawić, że komuś puszczą nerwy.
Jaki skutek mają takie opowieści? Po pierwsze, teza PiS o tym, że polskie media stanęły po stronie Białorusi, jest całkowicie nieprawdziwa. To raczej próba dyskredytowania działalności tych, którzy nie chcieli kupić bezrefleksyjnie narracji obozu rządzącego o tym, że na polskiej granicy odbywa się cywilizacyjne starcie islamskich hord z cywilizacją chrześcijańską. Krytyka niektórych metod działania polskich służb jest prawem dziennikarzy i komentatorów, a nie zdradą ojczyzny.
Czytaj więcej
Wobec groźby inwazji Rosji na Ukrainę Amerykanie zawieszają spór z Polską o rządy prawa. Teraz de...