Nieżyjący już wybitny polski filozof Marek Siemek zapytany kiedyś w wywiadzie: „po co jest filozofia?", odpowiedział: „po nic". Genialna odpowiedź na głupie pytanie. Miałbym ochotę tak samo odpowiedzieć dziś tym, którzy zadają pytanie: po co jest uniwersytet? Żeby jednak ową odpowiedź uzasadnić, trzeba się najpierw zastanowić nad tym, co się kryje za pytaniami: „po co jest filozofia" i „po co jest uniwersytet". Otóż kryje się za nimi przekonanie, że rację bytu mają tylko te rzeczy, które do czegoś się przydają, przy czym owo „przydawanie się" jest rozumiane bardzo wąsko, jako odpowiedź na jakąś materialną potrzebę społeczeństwa lub poszczególnych ludzi.
W tym sensie bez trudu odpowiadamy na pytanie, po co nam ubranie, samochód czy dom. Zadawanie zatem pytania „po co jest filozofia?" czy „po co jest uniwersytet?" wiąże się z przekonaniem, że wszystko, co istnieje wokół nas, powinno służyć realizacji jakichś naszych bieżących potrzeb. Ich ciągłe ponawianie zarówno u nas, jak i na świecie jest znakiem upadku kultury zachodniej, którego przyczyną jest zawężenie horyzontów naszej wyobraźni do kręgu wyznaczonego przez prostackie oczekiwanie pożytku pojmowanego w kategoriach materialnej satysfakcji.
Czytaj także: Szkolnictwo wyższe: Czas nowych nomadów
Zawężenie owo jest znakiem stopniowego przesuwania się całej kultury zachodniej na pozycje określone przez dominujące dziś wzory sukcesu i zysku. Spowodowane ono zostało przez systematyczną inwazję rynkowych wyznaczników użyteczności, sukcesu, zysku na coraz to nowe obszary naszego życia. Mówiąc wprost: za upadek ten odpowiada nieustanna ekspansja kapitalizmu z jego logiką opłacalności i efektywności. W tym sensie kapitalizm pożera dziś ostatnie reduty niekapitalistycznego świata. Likwiduje ostatnie bastiony niezależności od wpisanej weń zasady opłacalności materialnej i finansowej.
Ani fabryka, ani bank
Jednym z ostatnich bastionów był uniwersytet. Choć bronił się długo, dziś wywiesił białą flagę. Ostatnie szańce obrońców uniwersytetu jako instytucji pozakapitalistycznej, a czasami wręcz antykapitalistycznej, padają jedna po drugiej. Traktowane jako przeżytki starego świata ulegają zarówno wewnętrznym siłom sporej części wychowanego już na ideałach rynkowo-kapitalistycznych pokolenia zakochanych w konkurencji, efektywności i obliczalności młodych „reformatorów", którzy nie znają już świata poza kapitalizmem, wolnym rynkiem i określoną przezeń zasadą efektywności (stosunku nakładów do efektów), jak i siłom zastępów polityków wszystkich opcji ideowych, którzy nie znając de facto uniwersytetów zachodnich (w tym amerykańskich, które im najbardziej imponują), chcą, aby było tak, jak wyobrażają sobie naiwnie, że tam jest. To sojusz polityków z zakochaną w rynku młodzieżą naukową.