Kiedy państwo słabnie, budzą się roszczenia

Powtarzane od wielu miesięcy hasła o potężnym państwie, które zagraża naszej wolności, a w dodatku jest wrogiem, zaczyna przynosić efekty. Obywatele ruszyli wyrwać swoje – pisze publicysta

Publikacja: 26.02.2008 04:01

Kiedy państwo słabnie, budzą się roszczenia

Foto: Rzeczpospolita

Red

Zasadnicza różnica między Prawem i Sprawiedliwością a Platformą Obywatelską zawsze dotyczyła oceny siły państwa. PiS uważał, że jest za słabe i trzeba je wzmocnić. Dla dobra obywateli. PO twierdziła, iż jest wszechwładne i dlatego trzeba obecność państwa zredukować. Także w interesie obywateli. Gdy rządził PiS, jego punkt widzenia pasował do punktu siedzenia. W przypadku PO jest z tym coraz większy kłopot.

Schizofreniczność sytuacji, w jakiej znalazł się rząd Donalda Tuska, najlepiej pokazuje sytuacja całkiem świeżej daty. Oto premier zwołuje pilną naradę z udziałem ministrów spraw wewnętrznych, zdrowia i sprawiedliwości. Tematem jest ubiegłoroczna okupacja kancelarii, efektem – zgłoszenie sprawy do prokuratury. Podejrzane o popełnienie przestępstwa nie są jednak pielęgniarki, które nielegalnie weszły do kancelarii, ale BOR, który utrudniał im korzystanie z telefonów komórkowych. I tu, i tam doszło do złamania prawa. Rząd nie komentuje jednak faktu okupowania najważniejszego gmachu publicznego w państwie, ale pochyla się za to nad działaniami służb powołanych do jego ochrony.

Całej sprawie towarzyszą mocne deklaracje w stylu „nie będzie tolerancji dla nadużywania władzy wobec obywateli”. A wszystko to w czasie, gdy obywatele z ochotą zabrali się do demontażu państwa. Jeszcze nie dogasł strajk celników, pielęgniarki odchodzą od łóżek pacjentów, prokuratorzy planują „dzień bez togi”, policjanci realizują akcję „widelec”, nauczyciele zaś zapowiadają paraliż matur. Trudno nie odebrać takiego zachowania rządu w takim momencie jako wystawionej in blanco gwarancji bezkarności dla najbardziej wyszukanych form protestu.

Przez ostatnie dwa lata konsekwentnie Platforma podważała zaufanie do państwa, które identyfikowała z opresją, inwigilacją i pasożytnictwem

Można powiedzieć: kto sieje wiatr, zbiera burzę. I nie chodzi o słynne już zapowiedzi cudu, rozbudzenie nadziei na szybką poprawę bytu. Polacy w cuda (ekonomiczne) dawno przestali wierzyć, są realistami. Natomiast powtarzane od wielu miesięcy hasła o potężnym państwie, które zagraża naszej wolności, a w dodatku jest wraże (jak każde państwo), bo ma, ale nie daje – przynosi efekty. Podobnie jak deklaracje obecnego premiera i jego ministrów o prawie do obywatelskiego nieposłuszeństwa, gdy obywatel czuje się przez to państwo ogrywany.

A jak ma się nie czuć? Przecież przez ostatnie dwa lata konsekwentnie i metodycznie podważane było przez obecnie rządzących zaufanie do państwa, jednoznacznie identyfikowanego z opresją, inwigilacją i pasożytnictwem, a nie z dobrem publicznym. Z jedną partią, a nie z wartością wspólną. Używana w politycznych zapasach zbitka „państwo PiS” widać tak mocno zapadła w zbiorową wyobraźnię, że wygrane wybory odbierane są niemal jak zdobycie Bastylii. Nie ma już PiS, więc bierzemy co nasze.

Oczywiście postawa liderów PO w czasach walki o władzę miała walor racjonalności. I skuteczności, zwłaszcza w finałowej rozgrywce. Jeszcze wiosną 2006 r. próba organizowania zlotów gwiaździstych i masowych protestów przeciw zagrożeniu demokracji, jaką miały być… wcześniejsze wybory, było czystą groteską. Za to jesienią 2007 roku, gdy rząd PiS był w stanie ostrego konfliktu z wieloma korporacjami i branżami, hasło wrogiego „państwa Kaczyńskich” czyhającego na słusznie nabyte prawa obywatelskie łatwo wpadało w ucho. Gdy jeszcze do tego fatalnego wizerunku doszła troska ministra Kaczmarka i łzy posłanki Sawickiej, czyli totalna inwigilacja i brak moralnych hamulców, zwycięstwo obywateli z państwem było przesądzone.

Trudno jednak nie być zaskoczonym zachowaniem zwycięzców, gdy bramy Bastylii wreszcie stanęły otworem. Wydawałoby się, że naturalną koleją rzeczy usłyszymy deklarację, że państwo zostało „odzyskane” i teraz, wykorzystując patriotyczny entuzjazm październikowy, z troską nad dobrem wspólnym wszyscy się pochylimy. Wszak stan nastrojów społecznych porównywano do 1989 roku, można było zatem śmiało powiedzieć nie tylko o prawach, ale i obowiązkach, o wspólnocie, solidarności, wielkiej narodowej szansie. Ale nic takiego nie padło. Przeciwnie, nadal obowiązującą pozostała frazeologia wrażego państwa.

Pokusa bycia dalej anty-PiS-em, także w tym antypaństwowotwórczym wymiarze, okazała się nie do odparcia. Jakie były bowiem pierwsze deklaracje nowej ekipy? Na przykład: kochani, nie będziecie płacić abonamentu. Albo: teraz wreszcie nie musicie zakładać swoim dzieciom mundurków. Sprawy niby drobne, ale bardzo konkretne w relacjach obywatel – państwo.

Pomijając kwestie merytoryczne, czy na media publiczne powinno się płacić tak, czy może inaczej albo w ogóle, abstrahując od zamieszania z mundurkami w szkołach, takich rzeczy nie wolno mówić! Bo podważają zaufanie nie do polityków, ale do państwa. Negują istniejący stan prawny, podważają samą ideę daniny publicznej, zachęcają do lekceważenia nie tylko tych, ale wszystkich innych paragrafów. Nawet kierując się zimnym wyrachowaniem, politycy PO powinni wtedy mieć świadomość, że bawią się zapałkami i za chwilę zacznie się palić. Dziś już pożar idzie po stepie. To samo wyrachowanie każe liczyć się z badaniami opinii publicznej. Polacy wybrali tak, jak wybrali, ale wciąż na pierwszym miejscu u rządzących stawiają sprawność w takich dziedzinach jak dbałość o bezpieczeństwo obywateli oraz zwalczanie korupcji. A tu mamy zwrot o 180 stopni i na razie na celowniku rządu są głównie dbający dotąd o bezpieczeństwo i walczący z korupcją.

Państwo nigdy nie miało nad Wisłą wysokich notowań, nawet po odzyskaniu go z rąk komunistów. Zawsze i chętnie partie polityczne licytowały się w podburzaniu ludzi przeciw biurokratom, urzędasom i pasożytom. Tym „z góry”, bo państwo wciąż identyfikowano z władzą, z natury już obcą, zawsze wyalienowaną. W ostatnich latach do tego chóru dołączyły tabloidy, w których dzień bez kopania państwa to dzień stracony.

Oczywiście tam także nie pada słowo państwo, jeno władza. Rozpasana, kosztowna, dbająca tylko o siebie, żywiąca się naszą krwawicą. Kolejni politycy PO przejmują ten język, wystawiając poprzedniej ekipie rachunki głównie za obiady. Są jeszcze używane karty płatnicze, ekskluzywne fast foody i ochroniarze byłego premiera. Podobno miało być… jeśli nie lepiej, to przynajmniej w dobrym guście, z klasą i smakiem. A jest małostkowo i tabloidowo.

Platforma chce mieć ciastko i je zjeść. Być władzą, ale na luzie, z dystansem, przymrużeniem oka. Żadnej krwi, potu i łez. Będzie fajnie. Pracujemy nad tym, by państwo powoli znikało z firmamentu. Jak widać na obrazku załączanym do codziennych wiadomości, obywatele komunikat pojęli. I ruszyli po swoje. Bo jak nie teraz, to kiedy?

Autor jest redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego”

Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?