Konstytucja nie zastąpi dobrych obyczajów

Nowa ustawa zasadnicza nie zapobiegnie wszelkim konfliktom, tak jak kodeks rodzinny nie zlikwiduje niesnasek rodzinnych i nie pogodzi rozpadających się małżeństw – pisze prawnik i publicysta Piotr Winczorek

Aktualizacja: 27.02.2008 00:12 Publikacja: 27.02.2008 00:10

Nie po raz pierwszy okazuje się – powiada Piotr Semka w artykule „Sto dni samotności” („Rz” 15.02.2008 r.) – „że autorzy konstytucji z 1997 r. nie przewidzieli sytuacji konfliktowych. Takich choćby jak kohabitacja prezydenta z premierem w warunkach politycznej zimnej wojny”.

To pogląd trafny i często powtarzany przez publicystów i polityków krytycznie nastawionych do urządzeń i mechanizmów ustrojowych III Rzeczypospolitej. Bo istotnie, konstytucja z 1997 r. nie zawiera uregulowań, które pozwoliłyby na rozwiązanie wszystkich niemiłych przypadków, jakie mogą pojawić się w życiu publicznym.

Nie zawiera na przykład przepisów określających sposób postępowania w sytuacji skutecznie przeprowadzonego zamachu stanu, w którego wyniku wszyscy najwyżsi dostojnicy państwowi zostaliby usunięci ze stanowisk, a parlamentarzyści zamknięci w aresztach domowych. Nie odpowiada na pytanie, kto ma pełnić obowiązki głowy państwa, gdy ciężkie choroby zmiotą z tego świata jednocześnie i prezydenta, i marszałków obu izb. Brak jest w niej przepisów określających, co czynić, gdy członkowie Trybunału Konstytucyjnego ogłoszą bezterminowy strajk. Obradami jakiego gremium kierować ma prezydent RP, gdyby członkowie Rady Ministrów nie stawili się na posiedzenie Rady Gabinetowej.

Trzeba sobie szczerze powiedzieć: sporów politycznych nie da się rozwiązać wyłącznie za pomocą środków prawnych

Choć te i podobne pytania wydają się nader śmiałe, nie znaczy, że zadawać ich nie można. Co do zamachu stanu na przykład, są w świecie konstytucje (np. litewska z 1992 r.), które stanowią, że czyn taki nie wywołuje żadnych wiążących skutków prawnych, choć jest rzeczą oczywistą, iż uregulowania normatywne nie są w stanie skutecznie mu się przeciwstawić.

Ale pewnie chodzi o mniej dramatyczne wydarzenia, które pojawiły się na linii prezydent – premier w czasie ostatnich 100 dni. Autorzy ustawy zasadniczej z 1997 r. rzeczywiście nie przewidzieli, jakie ustrojowe skutki może mieć przedłużający się remont jezdni przed Pałacem Prezydenckim, jak od strony konstytucyjnej należy unormować przesyłanie faksów między najważniejszymi kancelariami w Rzeczypospolitej, ile minut i w jakim nastroju powinno trwać wręczanie nominacji ministrom, w ciągu ilu godzin musi się stawić u prezydenta zaproszony (wezwany?) na spotkanie dygnitarz rządowy itp.

A jednak nie jest tak, że twórcy konstytucji zupełnie nie przewidzieli sytuacji, gdy źródłem konfliktu są polityczne rozbieżności między dwoma pionami władzy wykonawczej.

Oto kilka przykładów. Gdy prezydent ma poważne zastrzeżenia do ustawy, może odmówić jej podpisania i skierować ją do ponownego rozpatrzenia przez Sejm. Sejm zaś może przyjąć weto prezydenta albo je odrzucić, uchwalając ustawę ponownie większością 3/5 głosów. Mało prawdopodobne, aby odrzucenie weta prezydentowi się spodobało, ale rozstrzyga prawnie konflikt zrodzony z różnicy stanowisk między parlamentem a głową państwa dotyczący treści mającego obowiązywać w kraju prawa.

Gdyby polityk desygnowany (a zatem, sądzić należy, popierany) przez prezydenta na stanowisko premiera nie uzyskał inwestytury sejmowej, konflikt między większością parlamentarną a prezydentem rozstrzyga Sejm, samodzielnie wybierając premiera i wskazanych przez niego członków Rady Ministrów.

Gdy prezydent nie otrzyma do podpisu ustawy budżetowej w ciągu czterech miesięcy od złożenia jej projektu w Sejmie, może – dyscyplinując w ten sposób obie izby – podjąć decyzję o skróceniu ich kadencji. Kładzie to kres, przynajmniej na jakiś czas, paraliżującym sporom o kształt polityki państwa, jakie toczą się w parlamencie w związku z proponowanymi przez rząd uregulowaniami budżetowymi.

Wprawdzie do ustrojowych zdań prezydenta należy reprezentowanie Rzeczypospolitej Polskiej w stosunkach wewnętrznych i zagranicznych, stanie na straży suwerenności i bezpieczeństwa państwa oraz zwierzchnictwo nad Siłami Zbrojnymi, to zapewnienie wewnętrznego i zewnętrznego bezpieczeństwa kraju oraz sprawowanie ogólnego kierownictwa w dziedzinie stosunków międzynarodowych i obronności jest domeną Rady Ministrów.

Przewidując, że w tych wrażliwych sferach może pojawić się konflikt o charakterze prestiżowym lub kompetencyjnym między prezydentem a rządem, konstytucja postanawia, iż prezydent w zakresie polityki zagranicznej współdziała z premierem i właściwym ministrem, a zwierzchnictwo nad Siłami Zbrojnymi w czasie pokoju sprawuje za pośrednictwem ministra obrony narodowej. Ponadto wszystkie jego akty urzędowe, z wyłączeniem prerogatyw, podlegają kontrasygnacie premiera. Przepisy te wskazują, w jakim kierunku należałoby podążać przy rozstrzyganiu konfliktów między prezydenckim a rządowym ośrodkami władzy wykonawczej w państwie.

Wreszcie ustrojodawca z 1997 r. po raz pierwszy wprowadził uregulowanie pozwalające w sposób zinstytucjonalizowany rozstrzygać niektóre najgroźniejsze konflikty, jakie mogą się pojawić w stosunkach między najwyższymi, konstytucyjnymi organami państwa. W tym celu wyposażył Trybunał Konstytucyjny w uprawnienie do orzekania w kwestii sporów kompetencyjnych. Trybunał nie był dotąd wzywany do wyrokowania w takich sprawach prawdopodobnie dlatego, że nie ujawniły się one jeszcze lub nie miały groźnego przebiegu.

Trzeba jednak szczerze sobie powiedzieć, że sporów politycznych nie da się rozwiązać wyłącznie za pomocą środków prawnych. Żaden twórca konstytucji nie jest w stanie tego zapewnić. W takich przypadkach decyduje przestrzeganie dobrych obyczajów (także towarzyskich) i tradycji politycznych ukształtowanych pod wpływem wzorców ustrojowych wyprowadzonych z własnej przeszłości lub podpatrzonych u sąsiadów.

Nawet najbardziej precyzyjnie i z największą starannością przygotowana konstytucja ich nie zastąpi. Wymaganie, by zapobiegała wszelkim konfliktom, można porównać z postulatem, aby kodeks rodzinny zapobiegał pojawianiu się niesnasek rodzinnych i skutecznie kleił rozpadające się małżeństwa.

Autor jest profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, znawcą tematyki konstytucyjnej, stałym współpracownikiem „Rzeczpospolitej”

Nie po raz pierwszy okazuje się – powiada Piotr Semka w artykule „Sto dni samotności” („Rz” 15.02.2008 r.) – „że autorzy konstytucji z 1997 r. nie przewidzieli sytuacji konfliktowych. Takich choćby jak kohabitacja prezydenta z premierem w warunkach politycznej zimnej wojny”.

To pogląd trafny i często powtarzany przez publicystów i polityków krytycznie nastawionych do urządzeń i mechanizmów ustrojowych III Rzeczypospolitej. Bo istotnie, konstytucja z 1997 r. nie zawiera uregulowań, które pozwoliłyby na rozwiązanie wszystkich niemiłych przypadków, jakie mogą pojawić się w życiu publicznym.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?