Sojusz stoi wobec wyboru jednej z dwóch dróg. Jedna to pracowita budowa nowej tożsamości. Wymaga ona sporo wysiłku bez nadziei na łatwy sukces, ale w razie potknięcia PO daje szanse na powrót do politycznej pierwszej ligi. Łatwiejszym rozwiązaniem byłoby przyjęcie roli przystawki Platformy – wystarczy nie narażać się Tuskowi w komisji hazardowej i w kampanii prezydenckiej, licząc, że w przyszłości PO zaakceptuje Lewicę jako słabszego koalicjanta.
Wielkim nieobecnym zbliżającej się konwencji jest Włodzimierz Cimoszewicz. Jego zachowanie to znak nowej epoki, w której obóz SLD nie kojarzy się już z atrakcyjną karierą. Uchylenie się od startu w wyborach prezydenckich najpierw przez Jolantę Kwaśniewską, a potem przez Cimoszewicza uzmysłowiło wielu zadufanym postkomunistom, że epoka sukcesów z lat 90. i początku nowego wieku to już zamknięty rozdział. Kto go wykorzystał, ten wyrobił sobie pozycję międzynarodową jak Aleksander Kwaśniewski albo zbudował silną pozycję w środowiskach adwokackich jak Ryszard Kalisz.
A Cimoszewicz, wyrazisty symbol lewicy tamtych czasów? Konwencja Sojuszu odbywa się w chwili, gdy media sugerują, że Włodzimierz Cimoszewicz zostanie szefem zespołu doradców Donalda Tuska. Gdyby się na to zdecydował, byłoby to bezcenne wsparcie dla Platformy. Były premier wskazałby młodym lewicowcom, że obóz PO będzie na nich otwarty, jeśli porzucą sentyment dla coraz bardziej anachronicznej lewicy Grzegorza Napieralskiego.
Deklaracje Cimoszewicza, że zrobi wszystko, by nie dopuścić do ponownego wyboru Lecha Kaczyńskiego na prezydenta, można odczytywać jako przesłanie dla lewicy, że priorytetem dla niej powinna być ideologia antypisowska, że potrzebny jest front republikański oświeconych Europejczyków z lewicy i centrum, który utrzyma PiS poza politycznym mainstreamem.
Seria afrontów i lekceważących wypowiedzi Cimoszewicza wobec kierownictwa SLD bardzo osłabiła i tak nie największy prestiż Napieralskiego. A riposta szefa SLD, że Włodzimierz Cimoszewicz nie ma prawa wypowiadać się na temat lewicy, bo reprezentuje już PO – nie wybrzmiała w mediach.
Jeśli ktoś na lewicy oczekiwał od Cimoszewicza ideowości, to znaczy, że wziął na serio legendę, którą lewica sama wymyśliła. Cechą pokolenia postkomunistów urodzonych między rokiem 1946 (Miller, Oleksy) a 1954 (Kwaśniewski) był konformizm. Cimoszewicz – rocznik 1950 – dzięki legitymacji PZPR wyjeżdżał na stypendium Fulbrighta i zwiedzał świat w czasach, gdy Janowi Lityńskiemu czy Ludwikowi Dornowi odmawiano paszportu.