[b][link=http://blog.rp.pl/skwiecinski/2010/01/12/parytety-dla-wszystkich/]Skomentuj[/link][/b]
Jeśli nawet projekt ustawy parytetowej tym razem padnie w Sejmie, to i tak wróci. Wróci, bo progresywistyczni działacze szczerze weń wierzą. A także dlatego, że jest to dla nich wygodne narzędzie służące do niszczenia tradycyjnego społeczeństwa. I również dlatego, że ideę parytetów wsparła grupa pań – polityków i dziennikarek – w innych sprawach zaangażowana po prawicowej stronie sporów. Co jest gratką dla progresywistów – bo unaocznia nośność tematu i możliwość wprowadzania podziałów w szeregi oponentów.
Zwolennicy parytetu wysuwają trzy główne argumenty. Po pierwsze, kobiety czują się dyskryminowane, więc trzeba ten stan zmienić. Po drugie, że specyficzne, różne od męskich zainteresowania kobiet, wynikające z ich punktu widzenia, w świecie polityki przełożyłyby się na większe zainteresowanie ustawodawcy ważnymi sprawami, którymi teraz interesuje się on za mało (np. żłobki i przedszkola). Po trzecie – że specyficzna kobieca wrażliwość wpłynęłaby pozytywnie na jakość polityki, wprowadziła do niej więcej merytoryczności i współdziałania, zmniejszyłaby zaś powszechność walki o władzę dla władzy powodowanej podobno niekontrolowanymi wypływami testosteronu.
Trzeci argument jest tak niezwiązany z rzeczywistością i ideologiczny, że niezwykle trudno uwierzyć, by przytaczany był w dobrej wierze. Bo doprawdy trudno dostrzec, aby polityka w wykonaniu pp. Piekarskiej, Senyszyn, Kempy, Śledzińskiej-Katarasińskiej, Pitery czy Hojarskiej różniła się od polityki realizowanej przez kolegów tych pań. Czy to pod względem merytoryczności, czy to pod względem słynnej kobiecej delikatności i wrażliwości. Sądzę, że dokładnie to samo mógłby powiedzieć każdy wieloletni obserwator innych gremiów profesjonalnych, np. zespołów redakcyjnych.
[srodtytul] Młodzi i starzy [/srodtytul]