Była kiedyś taka głupia zabawa dla dzieci. Przegrywał ten, kto się pierwszy odezwał. Teraz w tę grę grają dorośli, całkiem dorośli. Gdy po nieoczekiwanej decyzji Donalda Tuska na placu boju pozostali dwaj kandydaci na kandydata Platformy, na dnie duszy licznych zwolenników, a nawet miłośników, tej promodernizacyjnej partii pozostał lekki niepokój, czy nie pojawiają się o nich negatywne informacje, które sprawią, że skazany rzekomo na porażkę Lech Kaczyński powtórnie obejmie urząd prezydenta.
W Warszawie, mieście huczącym od plotek, rewelacji i pomówień, każdemu to i owo obiło się o uszy, zwłaszcza że obaj kandydaci mieli długą drogę do „głównego nurtu” i wiele musieli nad sobą pracować, by czuć się w nim jak ryby wodzie. Wystarczy przeczytać ostatni artykuł Igora Jankego o drodze politycznej Bronisława Komorowskiego („Rzeczpospolita”, 13 lutego 2010 r.), by się o tym przekonać. Wszyscy pamiętamy też awanturę, która towarzyszyła nominacji Radosława Sikorskiego na ministra spraw zagranicznych. Zapis superpoufnej rozmowy w najbardziej dźwiękoszczelnej kabinie RP ukazał się w „Dzienniku” i doprowadził ówczesnych redaktorów tej gazety niemal do spazmów, jakby już na zawsze miano im wyłączyć ciepłą wodę w kranie.
Chodzi zapewne o sprawy nadmiernie rozdmuchane, o niesłuszne posądzenia, a najpewniej o zwykłe nieporozumienia. Nikt – poza bardzo wąskim kręgiem osób wtajemniczonych – nie wie dokładnie o co. Ale strach, że jakieś niepochlebne informacje mogą się pojawić, pogłębiany sondażami, spędzał sen z powiek „antykaczystom”, nagle pozbawionym swego sprawdzonego w bojach faworyta.
Przecież w przeciwieństwie do obecnych pretendentów Donald Tusk przeszedł pozytywnie próbę kampanijnego ognia. Wiadomo już, że najmniejsza wzmianka o dziadku z Wehrmachtu obraża tysiące Pomorzan i Ślązaków, których dziadkowie zostali wcieleni pod przymusem do tej armii. Zwłaszcza że w dodatku niezbicie udowodniono, iż natychmiast uciekł on do armii Andersa, biorąc po drodze wielu jeńców, a może nawet sam powstrzymał niemiecką kontrofensywę w Ardenach. Zaczęto więc ostrzegać, że PiS na pewno wyciągnie haki i spekulować, o jakie też może chodzić, licząc na to, że ktoś się w końcu odezwie.
Dzieckiem, które nie potrafiło się powściągnąć, okazał się Jarosław Kaczyński. Nie chodzi o to, co konkretnie powiedział, bo rzeczywiście nie powiedział nic, czego byśmy od dawna nie słyszeli. Chodziło o to, żeby coś powiedział. Wiadomo, że nikt nie zacytuje fragmentu o tym, że PiS będzie postępował zgodnie z prawem.