A szkoda, bo jest nie tylko bardzo ważny, ale też w istocie podobny do słynnego już wyroku warszawskiego wydziału Temidy dotyczącego doktora G. Sędzia Tuleya uznał (jeszcze nieprawomocnie), że G. brał łapówki, skazał go za to, uniewinnił od innych zarzutów, a przy okazji skrytykował metody działania CBA, które prowadziło sprawę. Przyjrzymy się bliżej wyrokowi na Antykomora – sąd, podobnie jak w sprawie G., nie uznał, że pan Frycz jest niewiniątkiem. Podtrzymał wyrok skazujący za fałszowanie legitymacji i zaświadczeń lekarskich.
Uznał równocześnie, że jego działalność dotycząca krytyki prezydenta, nie miała charakteru przestępstwa. Sąd uznał, że niektóre z zamieszczonych na portalu materiałów obrażały Głowę Państwa i przekraczały granice dobrego smaku, ale nie były złamaniem prawa.
W tej sytuacji warto się zastanowić nad środkami, jakie zastosowano wobec Roberta Frycza. Fałszując dokumenty popełnił przestępstwo. Jednak, czy było ono aż tej wagi, by sprawę „zabezpieczało" ośmiu funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Konsekwencje wyroku sądu są oczywiste – jeśli nie było przestępstwa znieważenia głowy państwa, to cała akacja ABW i prokuratury była chybiona. Choć – w przeciwieństwie do sędziego Tulei - Łódzki sąd nie powiedział tego wprost, ale być może warto samemu postawić kropkę nad „i". Skoro o 6 nad ranem zatrzymano go w domu i zarekwirowano komputery, za krytyczne wypowiedzi o politykach, choć nie miały one charakteru przestępstwa, warto zadać pytanie, jak w tej sprawie zachowała się ABW. Agencja ma bowiem bronić bezpieczeństwa państwa, chronić kluczowe jego interesy itd.
Powiedzmy wprost: w tej sprawie nie było żadnych powodów do angażowania służby specjalnej. Czy ABW nie zachowała się w tej sprawie jak policja polityczna? Wyrok sądu w tej sprawie każe jasno postawić takie pytanie. Z tym większą niecierpliwością czekam na wyrok na Brunona K., jeśli kiedykolwiek jego sprawa trafi do sądu, by ocenił całkiem ostatnie działania Agencji w sprawach „politycznych".