Powieść "Ostatnia wieczerza" dzieje się w niedalekiej przyszłości. Postaci w niej podróżują - a ściśle mówiąc stoją w korkach - alejami Braci Kaczyńskich w Gdańsku. Komu Huelle chce złożyć hołd "Ostatnią wieczerzą" - nie wiem. Wiadomo, z kim się chce rozliczyć. W książce występuje pod przezroczystym kryptonimem Monsignore gdański duchowny ubierający się w białą papieską sutannę i handlujący winem. Występują i osoby bardziej sympatyczne, np. kontrabasista Helmut. Huelle zastosował starą metodę opisaną przed wojną przez Karola Irzykowskiego, którą wybitny krytyk nazwał wstawianiem. Pisarz chodzi po mieście, spotyka się z ludźmi i potem wstawia ich do swojej powieści. Takie postępowanie grozi popsuciem sobie stosunków towarzyskich, ale to nie nasz problem. Naszym problemem jest nuda. Autor bardzo się stara, aby swoją powieść, w porównaniu z poprzednimi, ubogacić jakąś akcją i różnymi zaskakującymi wstawkami. W usta bohaterów wkłada jednak rozważania tak banalne, że nigdy by się zapewne nie zdecydował na wypowiedzenie ich we własnym imieniu. Więc po cóż tworzy to sztampowe królestwo?
Z braku własnych odpowiednio dramatycznych i traumatycznych wspomnień autorzy urodzeni w okresie stalinowskim przypominają przeżycia pokolenia swoich rodziców, tj. pokolenia, które przeszło wojnę, powstanie warszawskie, burzenia, wywózki, zesłania i przesiedlenia. Jednakże sprawy te znamy z pierwszej ręki od tych, co w tych wydarzeniach osobiście uczestniczyli. Stefan Chwin stworzył efektowny termin - archeologia pamięci - pamiętajmy jednak, że nie jest to jego pamięć. Przejście dramatycznych wydarzeń przez filtr pamięci Chwina czy Huellego w ogóle ich nie wzbogaca.
Stefan Chwin też opowiada o swoim dzieciństwie. Tak dzieje się zarówno w powieści "Hanemann", jak i w bardziej hybrydycznej, wspomnieniowo-eseistycznej książce "Krótka historia pewnego żartu".
Mniej typowa jest powieść "Esther", także i dlatego, że dzieje się głównie w Warszawie, a nie w Trójmieście. To wspomnienia sprzed kilku pokoleń. "Esther" uzmysławia nam dobitniej niż inne pozycje tego autora, dlaczego książki Chwina pod względem treści i formy tchną sztucznością i artystycznym fałszem. To mianowicie książki o rzeczach, a nie o ludziach. Ludzie, ich czyny, myśli, a przede wszystkim język, jakim mówią, są tak samo martwe jak otaczające ich przedmioty.
A i miłość do przedmiotów nie jest autentyczna; to raczej chęć zaimponowania czytelnikowi umiłowaniem szczegółu, dogłębną wiedzą o epoce, dokładnością, spostrzegawczością. Ta mania powoduje, że żaden przedmiot, tj. rzeczownik, ani żadna czynność, tj. czasownik, nie występują w tej prozie same dla siebie, wszystko musi być natrętnie określone, jak w technicznym opisie lub instrukcji obsługi, jest tu za dużo przymiotników i przysłówków. Każda szyba czy lampa jest z mlecznego szkła, kieliszek - kryształowy, kort - gęsto tkany, gąbka - grecka, a pociągnięcie ścierką - mocne. Ta, mająca uwieść czytelnika wiedza autora o świecie materialnym, przybiera nieraz kształty humorystyczne. Oto narrator wchodzi do pogrążonego w półmroku audytorium. Po ciemku gorzej widać, a jednak - ile spostrzegł: "Trzy rzędy niżej mężczyzna w białym fartuchu narzuconym na jasny trencz z angielskiej wełny uważnie ostrzył scyzorykiem cedrowy ołówek...". Zachodzimy w głowę, dlaczego narrator nie poinformował nas, że scyzoryk był szwajcarski, skoro rozpoznał, że ołówek był cedrowy, a wełna angielska. Autor jest przekonany, że za pomocą takich chwytów (pasztet zajęczy od Jurgi, łóżko kupione jeszcze u Zelmera z Hożej itp.) daje czytelnikowi wrażenie obcowania z autentykiem - tymczasem rozsiewa pretensjonalną nudę.