Mariusz Kamiński, odkąd został szefem CBA, przez obecną władzę jest uważany za jednego z głównych wrogów – a dokładniej za wroga numer trzy. Tuż po Jarosławie Kaczyńskim i Zbigniewie Ziobrze. Dlatego, oskarżając go o upolitycznienie CBA czy łamanie prawa i grożąc zarzutami prokuratorskimi, nikt się specjalnie nie wysila, aby sprawdzić, czy rzeczywiście popełnił on przestępstwo.
Wystarczyło, że Julia Pitera przygotowała publicystyczny raport o działalności CBA, z założoną z góry tezą, że instytucja ta łamała prawo. Dla polityków PO to wystarczający argument przemawiający za tym, że Kamiński musi odejść. I jeśli nie ma nic dziwnego w tym, że nowa władza chce odwołać jednego z urzędników, to niebezpiecznym precedensem staje się fakt, iż aby się go pozbyć, władza chce zmienić ustawę.
Wcześniej w ten sposób nie odwoływano funkcjonariuszy państwowych. Od początku III RP obserwowaliśmy pewną powściągliwość w odwoływaniu urzędników, których kadencje mijały się z kadencją parlamentu. Dziś tej powściągliwości nie widać, a stąd tylko krok, by w ten sam sposób próbować odwołać prezesa Najwyższej Izby Kontroli czy szefa Trybunału Konstytucyjnego.
W zamieszaniu wokół Centralnego Biura Antykorupcyjnego można zauważyć elementy taktyki zastraszania. W wypadku Mariusza Kamińskiego może się ona jednak okazać nieskuteczna, bo on łatwo zastraszyć się nie da. To twardy zawodnik, zaprawiony w wielu bojach od czasów PRL. Niebezpieczne może się natomiast okazać zastraszenie funkcjonariuszy CBA. Otrzymują oni komunikat takiej treści: nie podskakujcie w sprawach wątpliwych czy drażliwych politycznie, bo możecie oberwać. A przecież istotą CBA jest to, że biuro kontroluje przede wszystkim aktualnie funkcjonujących urzędników, że jest biczem na ekipę rządzącą. Dotąd spełniało ono tę funkcję. Działało też prewencyjnie, choćby w takich dziedzinach jak służba zdrowia czy agendy zajmujące się gruntami, gdzie zjawisko korupcji było powszechne. Dziś skłonność do łapówkarstwa jest tam kilkakrotnie niższa niż przed powołaniem CBA. W badaniach przeprowadzonych dwa lata temu na pytanie, czy ktoś słyszał o wręczeniu łapówek w służbie zdrowia bądź czy ktoś sam je dawał, twierdząco odpowiedziało aż 64 proc. ludzi. W najnowszym sondażu ten odsetek spadł do 19 proc.
Niestety, obecnie zaczyna dominować przekonanie, że nie trzeba się już pilnować, bo interesant proponujący łapówkę może się okazać agentem CBA. To nie tylko zasmucające, ale i niebezpieczne. Podważa największe osiągnięcie CBA, czyli prewencję – odstraszanie urzędników państwowych od brania łapówek. A powrót atmosfery przyzwolenia dla korupcji byłby wielkim krokiem wstecz.