Uniezależnienie prokuratury od ministra sprawiedliwości to koncepcja nie tak wspaniała, jak ją malują. Już nie będzie można rozliczać polityków z ich odpowiedzialności za ściganie przestępstw.
Dla polityków to może i dobrze, mniej odpowiedzialności i mniejsze ryzyko prześladowań ze strony politycznej konkurencji. Dla zwykłych ludzi niezależność prokuratury nie zapowiada niczego dobrego.
Zarzut upolitycznienia prokuratury nie wziął się ze spraw o gwałty, podpalenia czy rozboje. Nie wynikł z setek tysięcy spraw obchodzących zwykłych ludzi. Ten zarzut powstał na tle kilku czy może kilkunastu spraw dotyczących polityków. Afera gruntowa, seksafera, tragiczna śmierć minister Blidy, sprawa posłanki Sawickiej – to na podstawie takich przypadków zbudowana została teza o konieczności odpolitycznienia prokuratury. To politycy doszli do wniosku, że dla nich samych jest niebezpieczna taka sytuacja, gdy na czele prokuratury stoi polityk z przeciwnej opcji, zwłaszcza tak zadziorny jak, dajmy na to, Zbigniew Ziobro.
W zwykłych sprawach kryminalnych nie ma znaczenia, czy zwierzchnikiem prowadzącego postępowanie prokuratora jest minister sprawiedliwości czy niezależny prokurator generalny powołany przez prezydenta na siedem lat kadencji. Niezależność prokuratury może być nawet dla obywatela w pewnych sytuacjach niewygodna.
Dziś bowiem każdy człowiek niezadowolony z pracy prokuratorów może się poskarżyć do wybranego w swoim okręgu posła. Że na przykład za słabo ściga się złodziei samochodowych albo że w sprawach o gwałty wnioskowane są zbyt niskie kary.