Czy wprowadzenie Tomasza Lisa do TVP jest krokiem ku większemu pluralizmowi w mediach publicznych? Z pewnością. I nawet jeśli jest to niepewny pierwszy krok, chyba powinien napawać optymizmem.
Oczywiście, nie da się pominąć tego, że dla prezesa TVP Andrzeja Urbańskiego postać Tomasza Lisa jest listkiem figowym, dzięki któremu łatwiej będzie odpierać zarzuty o stronniczość. Nie zmienia to jednak faktu, że wreszcie w telewizji publicznej pojawia się program człowieka będącego sztandarową postacią – nazwijmy to – obozu dziennikarstwa krytycznego wobec Prawa i Sprawiedliwości, i że dzięki temu telewizja publiczna politycznie będzie bardziej zróżnicowana. To z pewnością pozytywne zjawisko, nawet mimo że stoi za tym chłodna polityczna kalkulacja Urbańskiego.
Tomasz Lis często krytykował telewizję publiczną za to, że była zbyt upolityczniona i jednostronna oraz że głosy i poglądy, jakie on reprezentuje, nie były w niej słyszalne. Dlatego nic dziwnego, że propozycję, by przyczynić się do zmiany tego stanu rzeczy, przyjął jako wyzwanie. Nie przesadzajmy więc z twierdzeniami, że Lis nie powinien był przyjmować tej oferty. Nie żyjemy przecież w epoce stanu wojennego, kiedy bojkotowało się telewizję publiczną. Owszem, media państwowe można krytykować, co Tomasz Lis czynił wielokrotnie, ale nikt chyba nigdy nie sformułował postulatu, żeby je bojkotować i pod żadnym pozorem się z nimi nie wiązać zawodowo. To byłby absurd.
Los Andrzeja Urbańskiego jest ciągle pod znakiem zapytania i w głównej mierze zależy nie od niego samego, lecz od konfiguracji politycznych, od tego, co w sprawie telewizji postanowią partie polityczne: Platforma Obywatelska i PiS, oraz lewica, która odgrywa rolę języczka u wagi (ten, kogo poprze, ma szansę postawić na swoim). Jeżeli LiD przyłączy się do PO i będzie chciała zmienić ustawę o mediach publicznych, a co za tym idzie odwołać Andrzeja Urbańskiego, ustawa zostanie zmieniona, a prezes TVP pożegna się ze stanowiskiem. Jeżeli jednak LiD stanie po stronie PiS, Platformie nie wystarczy głosów do oddalenia ewentualnego weta prezydenta i Urbański być może stanowisko zatrzyma.
Nie przesadzajmy z twierdzeniami, że Lis nie powinien był przyjmować oferty. To nie stan wojenny, kiedy bojkotowało się telewizję publiczną