Ojciec Rydzyk: zakładnik z Torunia

Szef Radia Maryja jest skazany na Jarosława Kaczyńskiego. Tak zresztą, jak Kaczyński na niego. Przypominają przysłowiowych Kozaka i Tatarzyna, którzy tkwią we wzajemnym uścisku – pisze politolog z Uniwersytetu Śląskiego

Publikacja: 17.03.2008 01:15

Ojciec Rydzyk: zakładnik z Torunia

Foto: Rzeczpospolita

Utarło się przekonanie, że lider PiS Jarosław Kaczyński jest zakładnikiem o. Tadeusza Rydzyka. A może jest dokładnie odwrotnie? Może to toruński redemptorysta jest uzależniony od prezesa Kaczyńskiego?

Zabawmy się na początek w takie oto ćwiczenia z wyobraźni – czy gdyby zależało to tylko od o. Rydzyka, to właśnie ugrupowanie Kaczyńskiego byłoby obiektem jego miłości? Czy gdyby partia założona i kierowana przez Romana Giertycha, Marka Jurka, Jana Łopuszańskiego lub Annę Sobecką miała szanse na zyskanie 20 – 30 proc. poparcia społecznego i przejęcie władzy w kraju, to sympatie Radia Maryja wciąż sytuowane byłyby w PiS?

Odpowiedź wydaje się oczywista – natychmiast sympatia toruńskiego zakonnika zostałaby przeniesiona na ten nowy podmiot, bo światopogląd i zapatrywanie na politykę krajową i zagraniczną tej grupy jest zdecydowanie bliższe ojcu Rydzykowi niż poglądy Kaczyńskiego. Z perspektywy właściciela TV Trwam ten ostatni polityk oraz jego brat bliźniak są prawie bezbożnikami, liberałami i wolnomularzami.

To, że od kilku lat właśnie działacze PiS stali się najczęstszymi gośćmi toruńskiej rozgłośni nie jest dziełem przypadku, a mówiąc bardziej precyzyjnie, kalkulacji biznesowej i politycznej ojca Rydzyka oraz Jarosława Kaczyńskiego. Nie jest to sojusz oparty na wspólnocie poglądów, podobnej wizji Polski i jej miejsca w Europie czy zgodnego oglądu koniecznych dla naszego kraju reform.

Od samego początku alians PiS i toruńskich mediów był związkiem, w którym bardziej niż o miłości można było mówić o rozsądku. Kaczyńskiemu owe media były potrzebne do dotarcia do elektoratu, który był kluczem do zwycięstwa wyborczego – chodziło nade wszystko o to, by ów elektorat nie stał się łupem LPR. Przeniesienie sympatii o. Rydzyka z dotychczasowego pupila, czyli Giertycha, na nowego ulubieńca, czyli Kaczyńskiego, było conditio sine qua non pisowskiej wiktorii w 2005 roku.

Były premier musiał przejąć ów kanał komunikacji z tym segmentem polskiego elektoratu i przekonać go, że to właśnie on i jego ugrupowanie najlepiej będą go reprezentować. I to się udało – dziś zdecydowana większość słuchaczy Radia Maryja i widzów telewizji Trwam lokuje swoje sympatie polityczne właśnie w PiS. To zapewnia tej formacji niepodzielne rządy nad duszami ekstremalnie prawicowych wyborców.

Ale układ ten był symbiotyczny – opłacał się także toruńskiemu zakonnikowi. Dzięki dostępowi do najbliższych współpracowników Kaczyńskiego mógł on rozwijać swoje imperium medialne i założoną przez siebie szkołę wyższą. Można się domyślać, że gdyby rządy PiS nie zostały przerwane przedterminowymi wyborami, interesy o. Rydzyka rozwijałyby się w najlepsze, rozszerzając jego wpływy.

Elekcja 21 października ubiegłego roku przerwała tę sielankę. Od tego momentu mówi się i pisze o możliwym przerzuceniu sympatii redemptorysty na inny podmiot polityczny, konkurencyjny wobec ugrupowania Kaczyńskiego. Straszy się tym scenariuszem byłego premiera, powtarzając mity o milionach głosów, którymi rzekomo dysponuje toruński zakonnik. Ale jego władza nad poglądami politycznymi swych słuchaczy i widzów może być iluzoryczna – z różnych szacunków wynika, że dywizje o. Rydzyka to około miliona odbiorców.

Tyle tylko, że nikt nie jest w stanie oszacować, jak są oni powolni politycznym wezwaniom swego przywódcy. Bo o ile nie można zaprzeczyć, że sprawuje on nad nimi swoisty duchowy patronat, o tyle nie sposób odgadnąć, na ile byliby oni skłonni podążyć także za jego politycznymi wskazówkami. Jeśli uznamy za prawdę pogląd o kilka zdań wcześniejszy, że ogromna większość słuchaczy i widzów toruńskich mediów od kilku lat systematycznie głosuje na PiS, to nie byłoby łatwym zadaniem przekonanie ich, że od dziś jest to partia zdrady narodowej i należy obdarzyć zaufaniem nowy podmiot, który może powstać na prawej flance ugrupowania Kaczyńskiego. Wcale nie jest pewne, że lud Tadeusza Rydzyka podążyłby za nim w tej, kolejnej już, wolcie politycznej.

Większość słuchaczy Radia Maryja lokuje swoje sympatie polityczne w PiS. Czy o. Rydzyk mógłby ich przekonać do zmiany zdania?

Jednak należy założyć, że duża część z nich tak jest oddana swemu pasterzowi, że poszłaby za jego wezwaniem i zagłosowałaby na partię Jurka, Giertycha i Macierewicza. Ile mogłoby to być tysięcy? 300? 500? Ale pół miliona głosów w polskich warunkach, przy założeniu 50-procentowej frekwencji (czyli średniej w wyborach parlamentarnych w ostatnich 19 latach), oznaczałoby … 3 – 4 proc. poparcia! Nawet jeśliby założyć, iż ów nowy podmiot dostałby się do Sejmu, przekraczając próg 5 proc., to i tak byłby klubem marginalnym i nieliczącym się w parlamencie.Co więcej, jedynym jego potencjalnym koalicjantem (może prócz PSL), byłoby … PiS, którego lider na pewno nie zapomniałby, że jego partia została uszczuplona o te kilka procent głosów właśnie przez nową inicjatywę i jej duchowego patrona. Nie rokowałoby to najlepiej dopieszczaniu toruńskich mediów przez ewentualny następny gabinet. Rydzyk miałby w Kaczyńskim zaprzysięgłego wroga, który oskarżałby go o niemożność samodzielnego rządzenia. To mógłby być koniec pałaszowania państwowych konfitur przez medialne imperium redemptorysty.

Dzięki polityce Kaczyńskiego w poprzedniej kadencji, to znaczy zaproszeniu fundamentalistycznych populistów do wspólnego rządzenia, przy jednoczesnym trzymaniu ich z daleka od resortów wrażliwych, polski system partyjny wypluł ich poza parlament. To zresztą jest najlepszy sposób pozbywania się ugrupowań populistycznych i należy się za to Kaczyńskiemu nasza wdzięczność.

Ale elektorat LPR czy Samoobrony nie zniknął, on tylko zmienił swego właściciela. Jeśli zatem tego typu wyborcy wciąż istnieją, to czy nowy podmiot, którym straszy się PiS, miałby szanse na przekroczenie magicznego progu 5 proc. w następnej elekcji? Należy być wobec tej perspektywy bardzo wstrzemięźliwym. Jeśli tak popularni i mający dobrą prasę, a także doświadczeni, lubiani oraz osadzeni w świecie biznesu politycy, jak Marcinkiewicz, Rokita, Ujazdowski czy Płażyński, bardzo uważnie przygotowują się do ewentualnego powrotu do życia partyjnego, to co dopiero środowisko tak egzotyczne, wewnętrznie skonfliktowane i marginalne, jak wspominana inicjatywa na prawo od PiS?

To prawda, że miałaby ona nieograniczony dostęp do jednego rodzaju mediów – konkretnie do TV Trwam, Radia Maryja i „Naszego Dziennika”, ale na tym atuty tego nowego podmiotu by się kończyły. Przy tak zablokowanym, spetryfikowanym i stabilizującym się systemie partyjnym, z jakim mamy do czynienia obecnie, to mało. Bardzo mało. Prawo i Sprawiedliwość, tak jak zresztą Platforma Obywatelska, dysponuje dziś milionami złotych, tysiącami działaczy, setkami biur i mocno rozbudowanymi strukturami lokalnymi, a to czyni go hegemonem na prawej stronie sceny politycznej (nie licząc, oczywiście, PO). Nawet gdyby z klubu parlamentarnego tego ugrupowania czy z samej partii odeszło kilkudziesięciu aktywistów, to i tak jego przewaga nad powstającą konkurencją byłaby miażdżąca.

Dlatego ojciec Rydzyk jest skazany na Kaczyńskiego. Tak zresztą, jak Kaczyński na Rydzyka. Przypominają oni przysłowiowego Kozaka i Tatarzyna, którzy tkwią we wzajemnym uścisku. A jeśli już musielibyśmy wskazać, kto jest w tym klinczu zakładnikiem, to raczej toruńskiego zakonnika, a nie byłego premiera. Oczywiście, Kaczyński robi dużo, by zachować dobre relacje z Tadeuszem Rydzykiem, czego ostatnie meandrowanie i kluczenie w sprawie przyjęcia traktatu lizbońskiego jest najlepszą egzemplifikacją. Musi dbać o jego sympatię i nie może pozwolić na powstanie jakiejkolwiek konkurencji przy „prawej ścianie”, bo utrata na jej rzecz nawet 3 – 4 proc. głosów może go kosztować niemożność sięgnięcia po władzę w następnej elekcji. Ale toruński zakonnik ma większy problem – rozbrat z PiS byłby końcem jego marzeń o rozwoju swego medialnego imperium. To nie Kaczyński jest więźniem o. Rydzyka, to o. Rydzyk jest klientem Kaczyńskiego.

Utarło się przekonanie, że lider PiS Jarosław Kaczyński jest zakładnikiem o. Tadeusza Rydzyka. A może jest dokładnie odwrotnie? Może to toruński redemptorysta jest uzależniony od prezesa Kaczyńskiego?

Zabawmy się na początek w takie oto ćwiczenia z wyobraźni – czy gdyby zależało to tylko od o. Rydzyka, to właśnie ugrupowanie Kaczyńskiego byłoby obiektem jego miłości? Czy gdyby partia założona i kierowana przez Romana Giertycha, Marka Jurka, Jana Łopuszańskiego lub Annę Sobecką miała szanse na zyskanie 20 – 30 proc. poparcia społecznego i przejęcie władzy w kraju, to sympatie Radia Maryja wciąż sytuowane byłyby w PiS?

Pozostało 92% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?