Utarło się przekonanie, że lider PiS Jarosław Kaczyński jest zakładnikiem o. Tadeusza Rydzyka. A może jest dokładnie odwrotnie? Może to toruński redemptorysta jest uzależniony od prezesa Kaczyńskiego?
Zabawmy się na początek w takie oto ćwiczenia z wyobraźni – czy gdyby zależało to tylko od o. Rydzyka, to właśnie ugrupowanie Kaczyńskiego byłoby obiektem jego miłości? Czy gdyby partia założona i kierowana przez Romana Giertycha, Marka Jurka, Jana Łopuszańskiego lub Annę Sobecką miała szanse na zyskanie 20 – 30 proc. poparcia społecznego i przejęcie władzy w kraju, to sympatie Radia Maryja wciąż sytuowane byłyby w PiS?
Odpowiedź wydaje się oczywista – natychmiast sympatia toruńskiego zakonnika zostałaby przeniesiona na ten nowy podmiot, bo światopogląd i zapatrywanie na politykę krajową i zagraniczną tej grupy jest zdecydowanie bliższe ojcu Rydzykowi niż poglądy Kaczyńskiego. Z perspektywy właściciela TV Trwam ten ostatni polityk oraz jego brat bliźniak są prawie bezbożnikami, liberałami i wolnomularzami.
To, że od kilku lat właśnie działacze PiS stali się najczęstszymi gośćmi toruńskiej rozgłośni nie jest dziełem przypadku, a mówiąc bardziej precyzyjnie, kalkulacji biznesowej i politycznej ojca Rydzyka oraz Jarosława Kaczyńskiego. Nie jest to sojusz oparty na wspólnocie poglądów, podobnej wizji Polski i jej miejsca w Europie czy zgodnego oglądu koniecznych dla naszego kraju reform.
Od samego początku alians PiS i toruńskich mediów był związkiem, w którym bardziej niż o miłości można było mówić o rozsądku. Kaczyńskiemu owe media były potrzebne do dotarcia do elektoratu, który był kluczem do zwycięstwa wyborczego – chodziło nade wszystko o to, by ów elektorat nie stał się łupem LPR. Przeniesienie sympatii o. Rydzyka z dotychczasowego pupila, czyli Giertycha, na nowego ulubieńca, czyli Kaczyńskiego, było conditio sine qua non pisowskiej wiktorii w 2005 roku.