Inwazja na Czechosłowację – jak odwrócić złą pamięć

Trzeba było upadku komunizmu, by Czesi i Słowacy dowiedzieli się, z jaką sympatią w Polsce obserwowano praską wiosnę i by usłyszeli o Ryszardzie Siwcu, który w dramatycznym proteście przeciw inwazji na Czechosłowację dokonał aktu samospalenia – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 21.08.2008 01:15

Inwazja na Czechosłowację – jak odwrócić złą pamięć

Foto: Reporter

Dzień 21 sierpnia dla Czechów i Słowaków ma gorzki smak. Dokładnie 40 lat temu inwazja pod wodzą Sowietów zmiażdżyła ich wolnościowe nadzieje. Przypomniała też światu, że w naszej części Europy czołgi znaczą więcej niż szczytne zasady. 12 lat wcześniej to samo spotkało Węgrów – sowieckie czołgi rozjechały ich powstanie z 1956 roku. Jednak najazd na Pragę i Bratysławę różnił się od pacyfikacji Węgier. Tym razem Kreml zastosował nowy, szatański pomysł – zarządził, aby razem z Armią Czerwoną w inwazji uczestniczyły wojska NRD, Polski, Węgier i Bułgarii. Jedynie Rumunia po wodzą Nicolae Ceausescu odmówiła udziału w agresji.Solidarni z Czechosłowacją

Podczas gdy Rumunom za ich postawę w 1968 roku dziękowano, nam, Polakom – w czasie wizyt w Czechosłowacji – wypominano najazd. Trzeba było upadku komunizmu, by Czesi i Słowacy dowiedzieli się, jaką sympatią w Polsce obserwowano praską wiosnę. Dopiero wtedy dowiedzieli się też o słowach arcybiskupa Wrocławia Bolesława Kominka z kwietnia 1968 roku, który mówił o „nadchodzącej wiośnie z Czechosłowacji” i o oddaniu na znak protestu przeciwko najazdowi partyjnej legitymacji przez Bronisława Geremka. I wreszcie o Ryszardzie Siwcu, który w dramatycznym geście dokonał aktu samospalenia w czasie dożynkowej fety na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie.

Aby z tymi faktami dotrzeć do naszych sąsiadów, trzeba było ciężkiej pracy IPN, dzięki której światło dzienne ujrzały świadectwa poparcia Polaków dla praskiej wiosny. W ciągu ostatniej dekady tacy historycy jak Łukasz Kamiński czy Jerzy Eisler, a ze strony czeskiej Rudolf Vevoda i Petr Blazek, włożyli wiele żmudnej pracy w dokumentowanie sympatii między ludźmi sumienia z obu stron Karkonoszy i Tatr.

Odwracanie złej pamięci o udziale wojsk PRL w miażdżeniu Czechosłowacji zaczęliśmy zresztą już dawno. Gdy w 1981 roku na festiwalu piosenki niezależnej w sopockiej Operze Leśnej padły słowa skruchy za polskie tanki nad Wełtawą, widownia szalała z entuzjazmu. To też nie przypadek, że solidarność polsko-czechosłowacka narodziła się we Wrocławiu, mieście upokorzonym propagandową szopką witania polskich żołnierzy wracających z operacji „Dunaj”.

Na spotkaniach polskich i czechosłowackich opozycjonistów na górskich szlakach odbudowywano prawdziwą przyjaźń, a nie tę oficjalną. Z kolei nasi koledzy z Czech wstydzili się za to, jak wielu ich rodaków w 1981 roku bezkrytycznie powtarzało slogany „Rudego Prava” o Polakach, którym nie chce się pracować, bo handlują kiełbasą wykupioną w czechosłowackich sklepach.

Wciąż zbyt mało znana jest mrówcza praca duchownych i świeckich polskiego Kościoła, którzy przemycali przez Tatry Biblię i literaturę religijną. Pomoc polskich biskupów dla czeskich i słowackich podziemnych wspólnot i potajemne wyświęcanie czechosłowackich księży w Polsce też nie zapełnia zbiorowej wyobraźni. Wiele tych bohaterskich, choć z pozoru drobnych czynów na zawsze pozostanie okrytych tajemnicą.Przed upadkiem komunizmu nie mówiono o nich z obawy przed SB, a po 1989 roku cisi bohaterowie nie widzieli powodu, by czymkolwiek się chwalić. Dziś – dosłownie w ostatniej chwili – tamtą epopeję dokumentują tak mało nagłośnione książki jak „Kurierzy Słowa Bożego” Mariana Szczepanowicza.Można pisać o tym, jak wiele zrobiliśmy, aby zabliźniły się rany z 1968 roku, ale można też wchodzić w nienową retorykę sprowadzającą się do żądania od Polaków ciągłego posypywania głowy popiołem.

Rocznicę Sierpnia ,68 „Gazeta Wyborcza” uczciła dużym tytułem „Nasz wstyd – jak okupowaliśmy Czechosłowację”. I znów – podobnie jak w wypadku polskiego Marca ‘68 – wracamy do podstawowej kwestii: ile w tamtej hańbie było przymusu narzuconego Polakom przez obcą komunistyczną władzę, a ile złych cech leżących w naszym charakterze narodowym.

Przepytywany przez „GW” były oficer LWP przekonuje, że żołnierze wysłani za Karkonosze uwierzyli w opowieści o groźbie zajęcia CSRS przez niemieckich rewanżystów. Że do głowy im nie przyszło, by w Czechosłowacji czuć się okupantem. W wojsku – przekonuje – wszyscy zresztą wierzyli, że Żydzi dręczą Arabów, a „wypadki marcowe” to spisek bananowej młodzieży.

Czy fakty, które ujawnia pan pułkownik, to jakieś szczególne odkrycie? Czy nie wiedzieliśmy, że w czasie inwazji wykorzystywano szowinistyczne uprzedzenia? Z rozmaitych relacji wiemy doskonale, że oficerowie LWP podczas marszu na Hradec Kralove nie szczędzili swoim podwładnym lekceważących żarcików o „Pepiczkach, którym warto dać lekcję”.

Komunizm, gdy trzeba, zawsze grał nacjonalistyczną retoryką. W jednym z węgierskich opowiadań, którego akcja toczy się w sierpniu 1968 roku, madziarscy żołnierze mający najechać Czechosłowację są kokietowani wizją korekty granicy. Na apelu oficer polityczny konfidencjonalnie ujawnia: „Jeśli, chłopcy, sprawicie się dobrze, to kto wie? Mogą być z tego Koszyce”. Chodziło o leżące w słowackiej części CSRS miasto, do którego tęskniło wielu Węgrów po zmianie granic w 1918 roku, tak jak Polacy tęsknili do Wilna i Lwowa.

W armii NRD zaś wyśmiewano brak oporu Czechów i puszczano oko, że „tylko Niemcy to prawdziwi żołnierze”.

Czy było w tym coś więcej niż komunistyczne administrowanie nastrojami zależnie od aktualnych instrukcji z Moskwy?

Jaki sens ma wchodzenie przez „Wyborczą” na jej ulubiony temat narodowej ekspiacji w wypadku Sierpnia ‘68? Czy symbolem ówczesnego stosunku do Czechosłowaków ma być pułkownik LWP, który nie może się powstrzymać od ironicznych uwag, że Czesi zwiewali na widok nadlatujących polskich śmigłowców. Który ironizuje, że „początkowy opór Czechów przeszedł z czasem w ględzenie”?

Akurat w sprawie inwazji na Czechosłowację zwykli Polacy nie dali się ogłupić propagandzie. Pułkownik nie czuł się okupantem, ale setki tysięcy Polaków powtarzało przed 40 laty hasło: „Cała Polska czeka na swojego Dubczeka”. Co dzieje się w Pradze, wiedzieli także widzowie festiwalu w Sopocie, którzy huraganowymi brawami dla czechosłowackich wykonawców wyrażali poparcie dla okupowanej Pragi. Po latach Karel Gott wspominał, ile dowodów sympatii otrzymywał wtedy od Polaków na ulicach Sopotu. W lutym1969 roku miliony Polaków kibicowały Czechosłowakom w ich zwycięskim meczu przeciw drużynie ZSRR.

Podobnie jak Czesi i Słowacy rozumieliśmy, że to symboliczny rewanż za ich sierpniowe upokorzenie. Skądś też wiedział o tym, co jest okupacją, a co nią nie jest, skromny księgowy, były żołnierz AK – Ryszard Siwiec, który wybrał najbardziej dramatyczną śmierć przez samospalenie, aby zaprotestować przeciw inwazji na naszych sąsiadów.

Skoro „Wyborcza” zachęca nas do kolektywnego wstydu za PRL-owski najazd na Czechosłowację, może powinna przypomnieć, kto dowodził wtedy LWP. Jakoś nie zauważyłem, by jej dziennikarze próbowali dotrzeć do Wojciecha Jaruzelskiego z pytaniami o jego odpowiedzialność za Sierpień ,68. A przecież to on stał za podszczuwaniem polskich żołnierzy przeciw Czechom i Słowakom. To on nadzorował politruków, którzy przypominali żołnierzom LWP o ataku w 1939 roku także z południa (chodzi o udział słowackich wojsk Tiso w ataku na Polskę) i opowiadali o niemieckich rewanżystach czekających na nich z ukrytą bronią.

Można traktować historię jako rezerwuar historycznej kultury podejrzeń. Ale akurat w wypadku inwazji na Czechosłowację Polacy – i 40 lat temu, i dziś – czuli, że wyprawa za Karkonosze była wyłącznie podlizywaniem się Moskwie. Ale o ile Władysława Gomułki nikt dziś nie osłania, o tyle kult Jaruzelskiego – także na łamach „GW” – ma się całkiem dobrze.

W odróżnieniu od pamięci o Ryszardzie Siwcu, któremu dotąd nie poświecono żadnej warszawskiej czy wrocławskiej ulicy.

Dzień 21 sierpnia dla Czechów i Słowaków ma gorzki smak. Dokładnie 40 lat temu inwazja pod wodzą Sowietów zmiażdżyła ich wolnościowe nadzieje. Przypomniała też światu, że w naszej części Europy czołgi znaczą więcej niż szczytne zasady. 12 lat wcześniej to samo spotkało Węgrów – sowieckie czołgi rozjechały ich powstanie z 1956 roku. Jednak najazd na Pragę i Bratysławę różnił się od pacyfikacji Węgier. Tym razem Kreml zastosował nowy, szatański pomysł – zarządził, aby razem z Armią Czerwoną w inwazji uczestniczyły wojska NRD, Polski, Węgier i Bułgarii. Jedynie Rumunia po wodzą Nicolae Ceausescu odmówiła udziału w agresji.Solidarni z Czechosłowacją

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?