Źródłem tej satysfakcji nie jest jednak sukces, lecz wciąż rosnące znaczenie sportu dla obecnej władzy, czego najbardziej rzucające się w oczy dowody mamy w telewizji publicznej. Nawet u szczytu potęgi ugrupowania „haratających w gałę" główne wydanie „Wiadomości" TVP raczej nie zaczęłoby się od informacji, że polski sport ma na koncie kolejny triumf, bo Piotr Żyła zajął drugie miejsce w konkursie skoków narciarskich w Engelbergu. Takich konkursów w roku jest kilkadziesiąt, a jednak TVP uznaje, że właśnie na tę informację przede wszystkim czekają widzowie.
Telewizja publiczna pod wodzą Jacka Kurskiego uczyniła ze sportu jeden z filarów propagandowej machiny PiS, na której szczycie są „Wiadomości" i kanał TVP Info. Prezes o nabyciu praw do każdej nowej imprezy informuje osobiście na wizji i w mediach społecznościowych, zawsze podkreślając, że wielki sport wraca tam, gdzie jest jego miejsce. Nagle są pieniądze, których kiedyś nie było, pracownicy redakcji sportowej podkreślają, że możliwa jest realizacja prawie każdego projektu. Szczególnie usatysfakcjonowani są młodzi dziennikarze, mówiący o „ruszeniu stawu ze stojącą wodą". Mają szczęście, bo za swoją szansę nie muszą płacić tak drogo, jak młodzież z „Wiadomości" kładąca już na początku karier głowy pod tępy propagandowy topór.
W sporcie jest inaczej, tu nowe transmisje, nowe programy to wciąż w miarę czysta gra, kto ma talent i wiedzę, ten wypłynie i zostanie na powierzchni, jak zostali ci, którym szansę stworzyła dekada Gierka (uwaga dla młodzieży: lata 70. ubiegłego wieku znane jako czas „propagandy sukcesu", sport był jej istotną częścią). Dzisiejsza TVP bardzo tamtą przypomina, słowo sukces powtarzane jest równie często, tylko słowo socjalizm zastąpiła Polska. Wtedy TVP kierował Maciej Szczepański, nadzorca z ramienia PZPR, dziś taką samą funkcję pełni Jacek Kurski z nadania PiS. Wówczas na ekranach TVP pojawił się kolor, Studio 2 jako namiastka Zachodu, zespół ABBA i dużo sportu. Dziś mamy sylwester w Zakopanem z Zenonem Martyniukiem i Sławomirem jako spełnienie potrzeb widzów, które TVP najpierw rozbudza, a potem zaspokaja, oraz sport. Od dziennikarzy sportowej TVP wiem, że oni – ciesząc się z życiowej szansy – zdają sobie jednak sprawę z tego, w jakiej obsadzono ich bajce.
Oczywiście wiadomo od dawna, że politycy wszystkich krajów i orientacji chętnie przyklejają się do sportowego sukcesu, obecność premierów czy prezydentów, gdy reprezentacja gra ważny mecz, to dziś norma. Europejskie media żartowały nawet, że na srebrze Chorwacji na mundialu i zwycięstwie tenisistów w finale Pucharu Davisa najwięcej zyskała piękna pani prezydent Kolinda Grabar-Kitarović, która stała się równie rozpoznawalna jak Luka Modrić. Z tego faktu wynika też naturalna chęć, by te wydarzenia pokazywała telewizja władzy życzliwa, czyli na naszym gruncie TVP, a nie wrogi TVN czy politycznie neutralny Canal Plus (Polsat, z też potężnym sportem, długo szedł trzecią drogą, ale ostatnio zezuje w stronę PiS).
Jako człowiek od ponad ćwierć wieku piszący o sporcie, nie mam nic przeciwko temu, by ta dziedzina życia była istotną częścią publicznej telewizji. Też się cieszę, że emeryci będą mogli oglądać najlepsze mecze polskiej ekstraklasy i Ligi Mistrzów bez dodatkowych opłat, moją radość mąci jedynie to, w jakim krajobrazie pokazywany jest sport, co słyszę w TVP, gdy redakcja sportowa schodzi już z anteny. Mam też poważne podejrzenia, że ta sportowa miłość Jacka Kurskiego jednak podszyta jest cynizmem („Ciemny lud to kupi"), a prawdziwy stosunek do sportu Mateusza Morawieckiego lepiej wyraża to, co powiedział o Robercie Kubicy, gdy był jeszcze szefem prywatnego banku („Na szczęście złamał rękę") niż to, co mówi dziś, gdy za jego sprawą państwowy PKN Orlen został sponsorem kierowcy, a TVP od nowego sezonu chce pokazywać Formułę 1.