Ostatnia taka niedziela

Już przed wyborami czerwcowymi w pozornie zjednoczonym obozie "Solidarności" trwał gorący spór o granice politycznego pluralizmu

Aktualizacja: 05.06.2009 05:38 Publikacja: 04.06.2009 18:48

Piotr Semka

Piotr Semka

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

[b]Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/semka/2009/06/04/ostatnia-taka-niedziela/" "target=_blank]blog.rp.pl/semka[/link][/b]

Tysiące ludzi, którzy współtworzyli zwycięstwo wyborcze „Solidarności" sprzed 20 lat, świętowały wczoraj przy szampanie. Wspominano nocne dyżury w półlegalnych drukarenkach, syrenki oklejone afiszami wypisanymi „solidarycą". Przypominano sobie, jak pachniały bzami ciepłe noce czerwca 1989 roku spędzone na plakatowaniu murów, jak cieszył radosny bałagan sztabów wyborczych i jak piękne były dziewczyny z naręczami ulotek.

[srodtytul]Zapomniane kontrowersje [/srodtytul]

Jedno jest już pewne – dzień 4 czerwca jako symbol zmian 1989 roku wygrał z rocznicą rozpoczęcia Okrągłego Stołu i nic nie wskazuje, by konkurencją dlań mogła się stać wrześniowa rocznica powołania rządu Tadeusza Mazowieckiego. To zła wiadomość dla postkomunistów, którzy woleliby świętować rocznicę Okrągłego Stołu jako – rzekomo – wspólne zwycięstwo. A wezwania Waldemara Kuczyńskiego, aby przy okazji 4 czerwca nie zapominać o generale Jaruzelskim, brzmiały nawet na łamach "Gazety Wyborczej" jak odosobnione dziwactwo. Generałowi 4 czerwca powinien kojarzyć się tylko z kubłem zimnej wody wylanej na pezetpeerowskie głowy. Wtedy, 20 lat temu, na krótko powróciła atmosfera solidarnościowego karnawału z lat 1980 – 1981. Atmosfera antykomunistycznej wspólnoty. Atmosfera bratania się wszystkich ze wszystkimi, jaką pamiętano z czasów pierwszej "Solidarności".

Ale czy istotnie wszystkich? Na archiwalnych zdjęciach sprzed 20 lat najwdzięczniej wypadają ci, którzy wówczas wykorzystali swoją szansę. Ale kto dziś pamięta, że w maju '89, gdy wiece wyborcze "Solidarności" były już legalne, komunistyczna SB wciąż rozganiała przy pomocy tajniaków spotkania KPN? Kto pamięta, że bezpieka nadal skrupulatnie inwigilowała zwolenników Kornela Morawieckiego z Solidarności Walczącej?

Jeszcze krótsza jest pamięć o tym, że w wyborach 4 czerwca demonstracyjnie nie kandydowali ludzie tak ważni dla solidarnościowej opozycji, jak Tadeusz Mazowiecki czy Aleksander Hall. Nikt jakoś nie przypomina o sporze w Komitecie Obywatelskim przy Lechu Wałęsie na zebraniu 8 kwietnia. Wówczas to prof. Adam Strzembosz zaproponował powołanie specjalnego komitetu politycznego, który łączyłby różne odłamy opozycji. A ideę tę wspierali Aleksander Hall, Tadeusz Mazowiecki, Jan Olszewski, Jacek Bartyzel czy Jan Rokita. Jednak poszerzeniu politycznej bazy "drużyny Lecha" przed wyborami 4 czerwca zdecydowanie przeciwstawili się Bronisław Geremek i Jacek Kuroń, do których opinii przychylił się Lech Wałęsa.

Zwolennicy szerokiego bloku antykomunistycznego przegrali wtedy w głosowaniu. Kto dziś pamięta, że zdruzgotani decyzją komitetu Tadeusz Mazowiecki (dziś traktowany jako symbol czerwcowego zwycięstwa), Aleksander Hall czy Marcin Król ogłosili wówczas, iż w tej sytuacji nie kandydują do parlamentu?

[srodtytul]Przez korowskie sito [/srodtytul]

Kolejny spór o granice pluralizmu na listach OKP toczył się pod "solidarnościowym dywanem". Na zamkniętych spotkaniach, podczas których tworzono listy kandydatów. Decydującą pozycję, formalną i nieformalną, mieli tam politycy lewicy laickiej – Jacek Kuroń, Henryk Wujec, którzy mieli wtedy zadziwiająco duży wpływ na solidarnościowych związkowców – Zbigniewa Bujaka czy Władysław Frasyniuka. Obsada list była delikatną grą, po której zostało niewiele śladów – utrącenie kandydata bywało wynikiem jednej rozmowy w kuluarach, jednego telefonu z Warszawy. A środowisko Jacka Kuronia starało się o to, by na listy trafiali albo nierozumiejący istoty politycznych podziałów związkowcy, albo liberalna opozycyjna inteligencja odnosząca się z nabożną czcią do ocen Bronisława Geremka. Najmniejsze szanse mieli konserwatywni publicyści, którym zdarzyło się wcześniej toczyć polemiki z korowskimi tuzami.

W Poznaniu na przykład tamtejsi korowcy poparli umiarkowanych chadeków, aby wyciąć z list Marka Jurka. Niemal cudem zdołał się on potem dostać na listy w Lesznie.

Podobny charakter miał spór o pierwsze miejsce w Radomiu między byłym działaczem KOR z Warszawy Janem Józefem Lipskim a lokalnym kandydatem Janem Pająkiem z rolniczej "Solidarności" popieranym przez miejscowego biskupa Edwarda Materskiego.

Skutkiem tych – mniej i bardziej – delikatnych nacisków był kształt Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego. Przez dłuższy czas (do wojny na górze) biernego i bez dyskusji akceptującego wszystkie sugestie swojego szefa Bronisława Geremka. Ale nie wolno nie wspomnieć, że przez korowskie sito udało się prześliznąć takim politykom jak Marek Jurek, Jan Łopuszański i Stefan Niesiołowski, którzy – choć pozostawali w OKP w mniejszości – potrafili stawiać wyraziście postulaty swoich środowisk.

Innym elementem walki w obozie "Solidarności" było zdobycie "Gazety Wyborczej" przez Adama Michnika. Dziennik – początkowo uważany za własność wszystkich nurtów "Solidarności" – szybko stał się politycznym narzędziem środowiska Adama Michnika.

[srodtytul]Wymodelowany przez lewicę [/srodtytul]

O swoją pozycję walczyli w 1989 roku oczywiście także działacze prawego skrzydła ruchu solidarnościowego. Bracia Kaczyńscy zdobywali coraz większy wpływ na Lecha Wałęsę. Dzięki temu niedługo po 4 czerwca mogą skutecznie przeforsować pomysł koalicji "S" – ZSL – SD, która powołała rząd Tadeusza Mazowieckiego. Choć potem Mazowiecki – gdy został premierem przy poparciu Michnika – bez większych oporów realizował strategie szefa "Gazety Wyborczej".

Niebawem do Mazowieckiego dołączył Aleksander Hall (mianowany ministrem bez teki) i obaj dawni zwolennicy pluralizmu w obozie "Solidarności" jako członkowie rządu stali się krytykami wojny na górze, która miała być owego pluralizmu początkiem.

Do zadumy skłania dziś fakt, że obóz „Solidarności" tuż przed wyborami 1989 roku został wymodelowany przez lewicę laicką w taki sposób, aby jej tuzy, jak Michnik czy Kuroń, nie miały w parlamencie zbyt silnych partnerów o innej wrażliwości ideowej. Na takim tle nawet umiarkowani konserwatyści wywodzący się z Ruchu Młodej Polski bywali przedstawiani jako groźna forpoczta nacjonalizmu i antysemityzmu.

Czy warto dziś, w rocznicę czerwcowego zwycięstwa, przypominać ówczesne spory wewnątrz obozu solidarnościowego? Warto – bo za pokazywanymi w tych dniach we wszystkich stacjach telewizyjnych nostalgicznymi czarno białymi zdjęciami kryje się zasadniczy spór o kształt polskiej demokracji. O to, na ile o politycznych kompromisach mogą decydować "doły", a na ile "elity".

Zbyt szybko chyba puściliśmy w niepamięć sytuację, gdy liderzy ruchu "Solidarności" nad głowami Polaków zgodzili się na powtórne głosowanie w sprawie wykreślonej przez wyborców komunistycznej listy krajowej. Jakby zapomnieli, że siłą solidarnościowych elit były właśnie darzące ich ogromnym zaufaniem masy.

[srodtytul]Symboliczny dzień [/srodtytul]

Dla lewicy laickiej lansowana do lata 1990 roku retoryka solidarnościowej jedności była korzystna. Głoszono wówczas, że podział na lewicę i prawicę "przestał mieć sens". Że w postkomunistycznej Polsce nie mają sensu zaczerpnięte z Zachodu lub z podręczników historii podziały polityczne – na lewicę, liberałów czy chadeków. Że lepiej, aby rząd polskich dusz sprawował wspólny odideologizowany (rzekomo) ruch "Solidarności". Taki właśnie był głęboki sens sporów z gorących miesięcy wiosny 1989 roku. Spadkobiercy lewicy laickiej nie lubią mówić o ówczesnych sporach i konfliktach. Oburzają się nawet, gdy podejmuje się dyskusję z ich wizją świetlanej drogi transformacji ustrojowej od 1989 do 2009 roku. Ich historyczny ikonostas to konsekwentny ciąg wydarzeń: od zwycięstwa wyborczego 4 czerwca, przez rząd Mazowieckiego z Leszkiem Balcerowiczem, mądrość Kwaśniewskiego, geniusz Geremka wprowadzającego nas do NATO, podpis Millera wprowadzający nas do Unii. A na koniec triumf Tuska nad "Kaczorami".

Ta w dużej mierze fałszywa wizja harmonijnego rozwoju III Rzeczypospolitej – bo pomijająca choćby wybielanie postkomunistów czy brutalną laicyzację lat 90. – bierze za swój początek dzień 4 czerwca. Ale to nie powód, aby rocznicy wyborów nie świętować i nie cenić tamtego zwycięstwa. To był ostatni symboliczny dzień solidarnościowej wspólnoty. To była ostatnia wspólna niedziela – i pewnie dlatego z takim sentymentem ją wspominamy.

[b]Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/semka/2009/06/04/ostatnia-taka-niedziela/" "target=_blank]blog.rp.pl/semka[/link][/b]

Tysiące ludzi, którzy współtworzyli zwycięstwo wyborcze „Solidarności" sprzed 20 lat, świętowały wczoraj przy szampanie. Wspominano nocne dyżury w półlegalnych drukarenkach, syrenki oklejone afiszami wypisanymi „solidarycą". Przypominano sobie, jak pachniały bzami ciepłe noce czerwca 1989 roku spędzone na plakatowaniu murów, jak cieszył radosny bałagan sztabów wyborczych i jak piękne były dziewczyny z naręczami ulotek.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?