Pamiętam, kiedy Lech Kaczyński był jeszcze prezydentem Warszawy, w koszalińskim klubie „Rzeczpospolitej” prowadziłem z nim publiczną debatę. Rozmawialiśmy m.in. o podatkach. Był to czas lewicowych rządów SLD. Pojawił się wtedy pomysł, by wprowadzić 50-procentową stawkę podatkową dla najbogatszych. Lech Kaczyński opowiadał się wówczas za poważnym rozpatrzeniem tego projektu. Zapytałem, czy nie jest niesprawiedliwe, by tym, którzy są najbardziej przedsiębiorczy, odbierać nieproporcjonalnie dużą część ich zarobków. Na to prezydent Warszawy odpowiedział: „A czy nie jest niesprawiedliwe to, że tyle dzieci w Polsce jest głodnych?”.
Zapamiętałem dobrze te słowa, mając od początku przekonanie – a były to czasy zalewu rozmaitej maści koniunkturalnych populistów – że Lech Kaczyński wypowiada swe opinie szczerze i nie stoi za tym żaden tani populizm. Po prostu w to wierzy. Nie zgadzałem się z nim, ale miałem i mam za to szacunek, że w głoszeniu swych poglądów jest uczciwy.
I wizerunek wrażliwego na sprawy społeczne polskiego patrioty jest jak najbardziej prawdziwy.
[srodtytul]Szeryf został Janosikiem[/srodtytul]
Po ponad trzech latach prezydentury widać to jeszcze bardziej wyraźnie. Lech Kaczyński ukształtowany – czego nigdy nie ukrywał – w szacunku dla tradycji lewicowej, ale bardzo patriotycznej PPS jest temu sposobowi myślenia dość wierny. Ta wierność zasługuje na szacunek. Tyle że uznawanie Lecha Kaczyńskiego za prawicowego polityka czy – co też czasem słychać, zwłaszcza poza Polską – konserwatywnego polityka jest nieporozumieniem.