Wybory samorządowe, które odbyły się w ostatnią niedzielę na Węgrzech, wygrała zdecydowanie prawicowa partia Fidesz premiera Viktora Orbana. Zwyciężyła w 22 z 23 największych miast kraju. Szczególnie prestiżowy sukces odniosła w Budapeszcie, gdzie zdetronizowała rządzących tam od pięciu kadencji lewicowych liberałów.
To dalszy ciąg zwycięskiej passy tego ugrupowania. W czerwcu ubiegłego roku Fidesz wygrał ogromną przewagą eurowybory, zdobywając 56 proc. głosów (co stanowi w wyborach do europarlamentu rekord w skali kontynentu), a w kwietniu 2010 r. zmiażdżył rywali, zyskując nie tylko 68 proc. mandatów w parlamencie, ale i większość konstytucyjną.
Te wydarzenia skłaniają część naszych komentatorów do porównań między Polską a Węgrami. Zauważają oni podobieństwa między PiS a Fideszem, prognozując, że ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego może powtórzyć sukces formacji Viktora Orbana – partii, która przez osiem lat pozostawała w opozycji, atakowana przez większość mediów i elit opiniotwórczych, a jednak zdołała wrócić do władzy. Czy to uzasadniona paralela?
[srodtytul]Koniec postkomunizmu[/srodtytul]
Olbrzymi sukces Fideszu nie byłby możliwy bez totalnej kompromitacji obozu rządzącego, czyli kierujących krajem od 2002 r. postkomunistów z partii socjalistycznej. W przededniu kwietniowych wyborów parlamentarnych sytuacja na Węgrzech przypominała to, co działo się w Polsce w 2005 r. – większość obywateli dość miała rządów lewicy, które oznaczały dla nich afery, kłamstwa, korupcję i zawłaszczenie państwa przez jedną partię.