Kuczyński: nieczyste intencje MAK

Niewykluczone, że decyzję o lądowaniu podejmowano na najwyższym szczeblu, zarówno po stronie polskiej jak i rosyjskiej. Ta hipoteza tłumaczy kurtynę, którą Rosjanie zasłonili to, co się działo na wieży kontrolnej – pisze publicysta

Publikacja: 13.01.2011 19:07

Waldemar Kuczyński

Waldemar Kuczyński

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Red

W Radiu TOK FM w czwartkowym "Poranku w Toku" prowadzonym przez Janinę Paradowską pułkownik Edmund Klich zdefiniował precyzyjnie istotę katastrofy smoleńskiej w tych oto słowach: "według mojej oceny samodzielnie kapitan na pewno zdecydowałby na odejście wcześniejsze, ale tak samo kierownik lotów, gdyby był samodzielny, nie dopuściłby do tego, żeby ten samolot wykonał próbne zejście". Unikalną i najważniejszą przyczyną katastrofy smoleńskiej jest więc utrata samodzielności przez kapitana samolotu i kierownika lotów w wieży.

 

 

Pełne wyjaśnienie katastrofy to po prostu na tyle dokładne, na ile to możliwe, opisanie, jak do utraty samodzielności doszło i co ona za sobą pociągnęła. Reszta: szkolenie, dobranie załogi i tak dalej, ma znaczenie podrzędne, niczego nie wyjaśnia, a w skrajnym przypadku może służyć, mimo woli czy celowo, do utopienia tego, co zdecydowało o tragedii, w rozważaniach, co było dziesięć lat temu – co z pewnym niepokojem usłyszałem z ust ministra Millera.

 

 

Wszystko było jako tako, dopóki wiadomość o tym, że w Smoleńsku nie ma warunków do lądowania, nie przedostała się do prezydenta w samolocie i do jakichś wysokich zwierzchników ludzi z wieży kontrolnej. Do tego momentu kabina pilotów i wieża nie były zainfekowane polityką, a dowódca samolotu i szef lotów nie znajdowali się pod presją. Wydarzenia toczyły się na gruncie procedur, czyli formalnego mechanizmu pilotowania i formalnego mechanizmu przyjmowania samolotów przez wieżę, używam określeń publicystycznych, ale wiadomo, o co chodzi.

I gdyby tak było do końca, katastrofy, jak słusznie powiedział płk Klich, by nie było, bo wieża stanowczo odradziłaby lądowanie, a kapitan by się z tym zgodził. Niestety, z chwilą, kiedy owa wiadomość o mgle dotarła do polskiego prezydenta i – nie wykluczam nawet tego – do rosyjskiego prezydenta czy premiera, formalne systemy lądowania i przyjmowania zostały pogwałcone przez dwie wole: wolę lądowania Lecha Kaczyńskiego (i być może nie tylko jego), by być na czas w Katyniu, oraz wolę uniknięcia awantury międzynarodowej przez stronę rosyjską.

 

 

Jak Lech Kaczyński dowiedział się, że nie ma warunków do lądowania wiemy – powiedział mu to szef protokołu dyplomatycznego i wrócił do kabiny pilotów, mówiąc, że "pan prezydent nie podjął jeszcze decyzji, co robić". Otóż to była właśnie prezydencka decyzja! Nie można było odczytać jej inaczej jak wyraz woli, by spróbować lądowania. Nie musiało być brutalnego polecenia.

Jak się o tym dowiedzieli zwierzchnicy ludzi w wieży i jak wysoko została podjęta decyzja, by umożliwić polskiemu samolotowi lądowanie, nie wiemy. Najprawdopodobniej ktoś z obecnych tam – albo mając polecenie, by informować na bieżąco, co z polskim lotem, i to jest najprawdopodobniejsze, albo z asekuracji, by nie ponosić odpowiedzialności za decyzję brzemienną w awanturę bądź tragedię – zapytał, co robić. Ponieważ znam naturę systemów decyzyjnych o wysokim stopniu centralizacji i władzy osobistej, nie wykluczam, że pytanie o decyzję poszybowało bardzo wysoko.

Stąd hipoteza, że być może o dopuszczeniu do lądowania zadecydowano na samym rosyjskim szczycie, skoro w samolocie był "polski szczyt". Ta hipoteza tłumaczy kurtynę, którą Rosjanie zasłonili to, co działo się na wieży, i to, z kim ludzie z niej się kontaktowali. Nie ulega wątpliwości, że bez względu na zamiary, nawet jeśli chcieli uniknąć dyplomatycznego konfliktu, a więc mieli dobre intencje, skutki dopuszczenia do lądowania okazały się tragiczne i obciążają tę decyzję i rosyjskich decydentów.

Kiedy włączyły się wspomniane dwie polityczne wole, dowódcy statku i wieży faktycznie przestali nimi być i zaczęli działać jako realizatorzy jednej i drugiej woli, zdając sobie sprawę, że w samolocie zaczynają igrać z życiem swoim i pasażerów, a na wieży z życiem nadlatujących. To jest sytuacja bardzo ostrego konfliktu wewnętrznego, w której można popełnić różne, trudne do wyjaśnienia, nawet szkolne błędy, jeśli nie ma się determinacji, by owej woli zewnętrznej powiedzieć: nie!

 

 

Niestety, determinacji po obu stronach zabrakło, a dokładniej przyszła po obu stronach za późno, za późno padła komenda "horyzont" i za późno kapitan samolotu poderwał go w górę, bo poderwał, o czym mówił pułkownik Klich i co zawierała pierwsza wiadomość o katastrofie: tuż przed upadkiem usłyszano ryk silników.

Od publikacji raportu MAK negatywnym bohaterem stał się generał Andrzej Błasik. Nie znamy okoliczności, które generała do kabiny pilotów zaprowadziły i kazały mu tam być do końca. Trudno tą obecność pochwalać, bo ona na pewno nie pomagała pilotom, ale zalecałbym ostrożność w sądzeniu tego wojskowego. Nie tylko piloci mieli na pokładzie zwierzchnika, także generał Błasik, a więc i on nie znajdował się w sytuacji "sterylnej", podobnie jak załoga, i także mógł być pod presją.

Te 0,6 promila alkoholu we krwi to rzecz bez znaczenia. Podczas lotu w większości samolotów podają alkohol i generał jako pasażer nie był objęty zakazem wypicia kieliszka czy dwóch wina albo i czegoś mocniejszego. Podanie na cały świat tej nieistotnej wiadomości przez Rosjan to świństwo z ich strony świadczące o nie całkiem czystych intencjach MAK.

I jeszcze ważne pytanie na sam koniec, na które brak odpowiedzi, tak jak na to, gdzie w Moskwie wciśnięto ich guziczek tragedii. Czy prezydent Lech Kaczyński znajdował się w warunkach całkowicie wolnych od presji, w "saloniku sterylnym"?

Autor jest ekonomistą i publicystą. Był ministrem w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, doradzał także premierom Włodzimierzowi Cimoszewiczowi i Jerzemu Buzkowi

W Radiu TOK FM w czwartkowym "Poranku w Toku" prowadzonym przez Janinę Paradowską pułkownik Edmund Klich zdefiniował precyzyjnie istotę katastrofy smoleńskiej w tych oto słowach: "według mojej oceny samodzielnie kapitan na pewno zdecydowałby na odejście wcześniejsze, ale tak samo kierownik lotów, gdyby był samodzielny, nie dopuściłby do tego, żeby ten samolot wykonał próbne zejście". Unikalną i najważniejszą przyczyną katastrofy smoleńskiej jest więc utrata samodzielności przez kapitana samolotu i kierownika lotów w wieży.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Demokracja w czasie wojny. Jak rumuński sąd podważa wiarygodność Zachodu
Opinie polityczno - społeczne
Franciszek Rzońca: Polska polityka wymaga poważnych zmian. Jak uratować demokrację nad Wisłą?
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Czy Elon Musk stanie się amerykańskim Antonim Macierewiczem?
Opinie polityczno - społeczne
Polska prezydencja w Unii bez Kościoła?
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Opinie polityczno - społeczne
Psychoterapeuci: Nowy zawód zaufania publicznego
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką