Piotr Gontarczyk o Złotych żniwach Grossa

Jan Tomasz Gross wymyślił metodę, którą nazwał gęstością faktów. Znajduje dwa – trzy skrajne przypadki i gromadzi je na jednej stronie swojej książki, na której dzięki temu robi się aż gęsto od polskich zbrodni – zauważa historyk z IPN

Publikacja: 07.03.2011 23:49

Piotr Gontarczyk o Złotych żniwach Grossa

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Kilka dni temu w toczącej się na łamach „Rzeczpospolitej" dyskusji o wiarygodności nowej książki Jana Tomasza Grossa „Złote żniwa" wziął udział prof. Wojciech Sadurski. W swoim artykule przekonuje, że praca ta jest wiarygodna, a wyśmiewani przez niego krytycy „Złotych żniw" uprawiają co najwyżej „patriotyczne czepialstwo": „zdecydowana większość osób – w tym publicystów i historyków – (...) mogła swobodnie dać wyraz swemu oburzeniu, patriotycznie motywowanemu zgorszeniu i szczerej trosce o standardy naukowe, tak radykalnie naruszone przez nieznaną im jeszcze książkę".

Autor jest w błędzie, bo nie krytykowano książki nikomu nieznanej. Jej maszynopis został upubliczniony w grudniu ubiegłego roku i właśnie to wywołało burzliwą debatę. Pod wpływem krytyki Gross zaczął poprawiać niektóre kompromitujące błędy i oczywiste nadużycia. Nie miało to, niestety, nic wspólnego z klasyczną rzetelnością naukową: chodziło głównie o to, by fałszywych tez książki łatwiej było bronić w przestrzeni publicznej.

Inne poprawki miały charakter wręcz kuriozalny. Gross dopisał na przykład obelgi pod adresem osoby, z którą, jak uznał, ma osobiste porachunki. W rezultacie tych poprawek „Złote żniwa" nie przestały być tym, czym są, czyli nader pospolitą grafomanią.

Mniej więcej miesiąc temu ostateczna wersja „Złotych żniw" została rozesłana licznym historykom i publicystom. Na tej podstawie powstała kolejna seria tekstów na temat pisarstwa Grossa, w tym także mój tekst w „Rzeczpospolitej" (19 – 20.02.2011 r.). Ani jeden z historyków, łącznie z tymi, którzy wypowiedzieli się na łamach przychylnej Grossowi „Gazety Wyborczej", nie uznał dzieła za wiarygodną pracę naukową.

Prof. Sadurski pisze z ironią, że krytycy Grossa atakowali „nieznaną im jeszcze książkę". Jego stan wiedzy na temat przebiegu debaty nad „Złotymi żniwami" nie wymaga jakiegokolwiek komentarza.

 

 

Prof. Sadurski pisze: „nie wskazano – jeśli dobrze zauważyłem – ani jednego faktu podanego przez autorów, który nie miał miejsca".

Jednak Grossowi wytykano nie tylko fałszywe interpretacje, ale też mijanie się z faktami. Ja sam opisywałem sytuacje, w których autor ten bezpodstawnie oskarżał hierarchów Kościoła o niepopełnione przestępstwa albo publicznie wycofywał się z innych oskarżeń ze strachu przed przegraną w sądzie. Opisałem kuriozalny przypadek, kiedy Gross podał w „Złotych żniwach" istotne informacje faktograficzne za... anonimowym wpisem w blogu internetowym.

Wiele innych „faktów" z tej książki to informacje wątpliwe, niesprawdzone lub wręcz wyssane z palca. Niektóre z nich, całkowicie fałszywe, Gross powtarza świadomie, mimo że już mu to publicznie wytykano. Tak jak w wypadku rzekomych kilkudziesięciu tysięcy Żydów zabitych przez tak zwaną granatową policję.

Przy podawaniu podobnych „faktów" razi u Grossa nieznajomość realiów niemieckiej okupacji, intelektualna nieuczciwość i zła wola. Ale prof. Sadurski twierdzi, że nie wskazano – jeśli dobrze zauważył – ani jednego faktu podanego przez autorów, który nie miał miejsca. Trzeba było lepiej uważać.

Dalej przekonuje, że wiele informacji podanych w „Złotych żniwach" to dane wiarygodne, bo Grossowie opierają się przecież na wydarzeniach już przytoczonych w literaturze historycznej, a zatem poddanych normalnej weryfikacji naukowej przez innych historyków.

Kluczowe prace przywoływane przez Grossów wyszły spod pióra naukowców wywodzących się z Centrum Badania Zagłady Żydów afiliowanego przy Polskiej Akademii Nauk. Z ich wartością naukową jest różnie. Obok artykułów ciekawych można tam przeczytać i rażące brakami naukowego warsztatu. Są też teksty, które zamiast faktami epatują uprzedzeniami i ideologią. Poważniejsza dyskusja na ich temat zaczęła się dopiero teraz, przy okazji książki Grossa.

Ale prof. Sadurski pisze o „wydarzeniach już przytoczonych w literaturze historycznej, a zatem poddanych normalnej weryfikacji naukowej przez innych historyków". Żadnej dyskusji w tej materii nie było i nic tu nie zostało zweryfikowane. Autor znów zabiera głos w kwestiach, o których nie ma większego pojęcia.

Przypomina mi się stare powiedzonko o dwóch najważniejszych typach uczestników publicznych debat. Jedni wiedzą, o co się spierają. Inni, jeśli coś zauważą, nie są w stanie oprzeć się własnemu urokowi i koniecznie muszą o tym napisać.

 

 

Punkt widzenia prof. Sadurskiego – tak samo jak publicystyka Grossa – wydaje się odległy od zasad naukowego rzemiosła. Znaczną część jego tekstu stanowią odwołania do etyki, estetyki, symboliki czy przezabawne poszukiwania „prawdziwej substancji faktycznej moralnego przesłania książki Grossów". Tam, gdzie przychodzi do dyskusji o faktach, prof. Sadurski powątpiewa w celowość i sens stosowania racjonalnych narzędzi naukowych: „czy podane przez Grossów fakty wskazują na istnienie pewnych dominujących norm, czy tylko na pewne aberracje, odstępstwa od normy. (...) To są interpretacje, co do których ludzie mogą i nawet powinni się spierać, a spory te są zazwyczaj nierozstrzygalne w drodze racjonalnej debaty".

Interpretacje zamiast badań naukowych? Wobec takiego pojmowania materii sprawy spróbuję pokrótce opisać działania historyków, które różnią się, jak widać, od metodologii uczonych filozofów. Historyk bada wszystkie dostępne źródła i literaturę przedmiotu, ustala fakty, liczby i proporcje. Dopiero to pozwala mu na uchwycenie skali i zasięgu opisywanych zjawisk, dzięki czemu może się pokusić o generalne wnioski. W ten sposób rzeczy, które Sadurski ma za „nierozstrzygalne", fachowcom udaje się rozstrzygać.

Także Gross odrzuca wiarę w metody naukowego pozytywizmu. Lekceważy elementarne zasady warsztatu historyka i stosuje w swym pisarstwie metodę, którą nazwał gęstością faktów. Tu nie szuka się prawdy, tylko znajduje dwa – trzy skrajne przypadki i gromadzi na jednej stronie  książki. Z oczywistych względów na takiej kartce papieru robi się aż gęsto od polskich zbrodni, toteż można na temat zachowań Polaków formułować generalne wnioski. Krytycy Grossa, poniekąd słusznie, takie metody uważają za hochsztaplerkę, której nie sposób kojarzyć z terminem „badania naukowe".

W sukurs Grossowi idzie dziś profesor filozofii prawa Wojciech Sadurski. On też przekreśla sens badań naukowych. Bo kwestia, czy mamy do czynienia z patologicznymi przypadkami zabójstw żydowskich uciekinierów czy praktyką społeczną polowania na Żydów, jest tylko sprawą punktu widzenia: „tak jak w wyświechtanym powiedzeniu ta sama szklanka może być do połowy pełna albo do połowy pusta, tak i uznanie pewnych zachowań za dowód dominacji pewnych norm jest interpretacją opartą na założeniach ocennych, na różnym rozumieniu wydźwięku i znaczenia tych samych faktów".

W wizji Sadurskiego historyk wydaje się zbyteczny. Bo po co ustalać, jak naprawdę było, skoro i tak będą różne punkty widzenia? Po co precyzyjnie odtwarzać obraz okupacyjnej rzeczywistości, skoro obraz historii i tak będzie tylko elementem etyczno-filozoficznej konwencji? A skąd będziemy czerpać wiedzę, kto wygrał bitwę pod Grunwaldem? Przeprowadzimy badania naukowe? Sięgniemy po literaturę? A może – metodą Sadurskiego – postawimy szklankę wody i zawołamy filozoficznych znachorów?

 

 

Sprawa losu żydowskich uciekinierów na polskiej prowincji to temat poważny. Opisy mordów i rabunków, jakie można znaleźć w źródłach, są doprawdy przejmujące, dość dalekie od polskich schematów martyrologicznych. Wszystko to wymaga rzeczowego zbadania, czyli znalezienia odpowiedzi na kluczowe pytania: ile, gdzie, kto, dlaczego, jaka była istota i skala smutnego zjawiska.

Pisarstwo Grossa czy wypowiedzi prof. Sadurskiego mają w tej sprawie – prócz oczywiście niekompetencji – jeden ważny punkt wspólny: brak zainteresowania faktami. Gross męczy nas mistyką z pogranicza absurdu, Sadurski – miazmatami o etyce, estetyce, symbolice, winie i piekle. Obok można u niego przeczytać: „etyka, zwłaszcza w odniesieniu do sytuacji skrajnych, rozgrywających się na scenie tragedii najstraszniejszych, lokuje się w bardzo niskich rejestrach. Nadmierne jej wyżyłowanie w rejestry symboliki i tabu jest przejawem pięknoduchostwa – zwłaszcza w ustach tych z nas, którzy nie są w stanie wczuć się w grozę tamtych czasów". Wartość poznawcza tego tekstu lokuje się w okolicach absolutnego zera. Ale jak to uczenie brzmi!

Grzecznie przypominam, że autor powyższych słów prof. Wojciech Sadurski w kwestiach dla debaty na temat Grossa nieco ważniejszych wie wyjątkowo niewiele. Nie orientuje się, czy krytycy „Złotych żniw" czytali książkę czy nie. Nie może więc stwierdzić, czy mają konkretne zastrzeżenia, czy tylko piszą „w obronie polskiej racji stanu". Tym bardziej że ich nie czytał.

Co więcej, autor nigdy nie badał poruszanych tematów; nie ma też pojęcia o stanie badań i treści literatury przedmiotu. A mimo to proszę: wziął pióro, porozstawiał po kątach historyków i obsmarował ich szyderstwami tak, żebyśmy mogli porechotać.

Osobiście mam wątpliwości, czy podobne głosy w debacie publicznej wnoszą do niej jakąkolwiek wartość dodaną. Naturalnie poza ilustracją starej prawdy, że są na świecie ludzie, którzy znają się dosłownie na wszystkim. Tylko to, jak sądzę, było przyczyną zabrania głosu w sprawie „Złotych żniw" przez skądinąd znanego i cenionego Wojciech Sadurskiego – na co dzień profesora filozofii prawa z Warszawy i dalekiego Sydney w Australii. Dzięki jego głosowi dyskusja może nie posunęła się wiele do przodu, ale za to nabrała interdyscyplinarnego i międzykontynentalnego kolorytu.

Autor, politolog i historyk, był wicedyrektorem Biura Lustracyjnego Instytutu Pamięci Narodowej. Opublikował m.in. „Pogrom? Zajścia polsko-żydowskie w Przytyku 9 marca 1936 r. Mity, fakty, dokumenty"

Kilka dni temu w toczącej się na łamach „Rzeczpospolitej" dyskusji o wiarygodności nowej książki Jana Tomasza Grossa „Złote żniwa" wziął udział prof. Wojciech Sadurski. W swoim artykule przekonuje, że praca ta jest wiarygodna, a wyśmiewani przez niego krytycy „Złotych żniw" uprawiają co najwyżej „patriotyczne czepialstwo": „zdecydowana większość osób – w tym publicystów i historyków – (...) mogła swobodnie dać wyraz swemu oburzeniu, patriotycznie motywowanemu zgorszeniu i szczerej trosce o standardy naukowe, tak radykalnie naruszone przez nieznaną im jeszcze książkę".

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?