Sześciolatki do szkoły? Pomysł Katarzyny Hall

Obniżenie wieku obowiązku szkolnego to edukacyjny odpowiednik „kreatywnej księgowości” odbywający się kosztem dzieci – uważa pedagog

Publikacja: 08.03.2011 23:41

Jarosław Pytlak

Jarosław Pytlak

Foto: __Archiwum__

Red

Wraz z nadejściem wiosny rozpocznie się przedostatni akt reformy oświatowej: władze samorządowe podejmą kolejną próbę przekonania większości rodziców, by posłali swoje sześcioletnie dzieci do szkoły. I choć efekt tych starań jest bardzo wątpliwy – nawet optymistyczne prognozy nie przewidują wyniku przekraczającego 50 proc. – pani minister Katarzyna Hall ma powody do zadowolenia. Niezależnie od tego, jaki odsetek maluchów pójdzie we wrześniu do pierwszej klasy, będzie to istotny krok w kierunku zaplanowanego na następny rok ostatecznego objęcia wszystkich sześciolatków obowiązkiem szkolnym. Wszystko zmierza do takiego zakończenia, choć wprowadzana w życie reforma zdaniem wielu specjalistów sprzeczna jest z potrzebami rozwojowymi dzieci, nie budzi cienia entuzjazmu w środowisku pedagogicznym, a jej jedyne bezdyskusyjne atuty mieszczą się w sferze ekonomii i polityki.

Trudno oprzeć się odrobinie podziwu dla zręczności, z jaką pani minister – która osobiście odgrywa główną rolę rzecznika wprowadzanych zmian – potrafiła przemilczeć naprawdę istotne zarzuty podnoszone przez przeciwników reformy, sprowadzając dyskusję do problemu bazy materialnej. Wydawać by się mogło, że jedyną barierą wstrzymującą rodziców od posłania sześciolatków do szkół był dotąd brak odpowiednio wyposażonych świetlic i placów zabaw. Rozwiązanie tego problemu, które rzeczywiście stopniowo następuje, ma ostatecznie otworzyć szeroką perspektywę kształcenia dzieci wcześniej i lepiej... Szkopuł w tym, że nawet wyposażenie szkół co do jednej w radosne świetlice i pomarańczowo-niebieskie place zabaw nie rozwiewa wątpliwości co do samych założeń reformy.

Nierealne wymagania

Wcześniejsze rozpoczęcie nauki szkolnej bez wydłużenia czasu jej trwania musi odbić się ujemnie na jakości kształcenia. Dziecko sześcioletnie jest mniej sprawne manualnie i wolniej pracuje niż jego o rok starszy kolega. Przez 12 lat nauki zdobędzie mniej umiejętności i wiedzy, ponieważ już na starcie będzie potrzebować więcej czasu na opanowanie podstaw. Z tego samego powodu nie poprawi sytuacji zastąpienie "zerówki" obowiązkowym przygotowaniem do nauki szkolnej dla pięciolatków. Kolejnych faz rozwoju dziecka nie da się przyspieszyć żadnym aktem prawnym.

Jako koronny argument pani minister wskazuje w tej sprawie odpowiednią konstrukcję i starannie dobraną zawartość treściową "Podstawy programowej" opisującej oczekiwane osiągnięcia ucznia. Tymczasem dokument ów zawiera zapisy, które są po prostu nierealne w odniesieniu do przeciętnego sześciolatka, jak choćby wymóg pisania zgodnie z zasadami kaligrafii już w pierwszej klasie. Na domiar złego zakres wymagań jest na tyle obszerny, że narzuca konieczność niezwykle intensywnej pracy od początku nauki. Jak pogodzić to z naturalną wśród maluchów niezdolnością do dłuższej koncentracji nad jednym zadaniem i ogromną potrzebą ruchu – wiedzą chyba tylko twórcy tego dokumentu.

Nie znaczy to, że sześciolatki nie sprostają szkolnym wymaganiom. Jakoś to będzie, najwyżej zwiększy się liczba niepowodzeń szkolnych, a po kilku latach "Podstawa" zostanie dostosowana do realiów. Natomiast z dużą dozą pewności można przewidzieć, że większość dzieci zamiast radosnego zdobywania wiedzy i umiejętności czeka w zreformowanej szkole mozolne "radzenie sobie". Tymczasem nie o to przecież chodzi w edukacji.

Rzecznicy reformy podkreślają, że nowa "Podstawa programowa" zyskała nowoczesny kształt, umożliwiający ocenę efektów kształcenia za pomocą egzaminów zewnętrznych. W praktyce oznacza to, że podstawowym kryterium oceny pracy szkoły będą wyniki kolejnych testów – już teraz wielu nauczycieli obok uczenia trenuje dzieci do wypełniania arkuszy testowych. Równocześnie z "Podstawy" znikły zapisy dotyczące wychowania. W ten sposób szkoła została w majestacie prawa sprowadzona do roli, dosłownie, zakładu kształcenia. Wiara, że ktokolwiek będzie się w niej poważnie zajmował działaniami wychowawczymi, to w tej sytuacji czysta naiwność.

Ujemny bilans zysków i strat

Przyjmuje się, że wcześniejsze pójście do przedszkola wspomaga rozwój dziecka i służy wyrównywaniu szans edukacyjnych. Z tego powodu ministrowie edukacji państw Unii Europejskiej podpisali porozumienie w sprawie tworzenia systemu wczesnej edukacji i opieki, w myśl którego do roku 2020 aż 95 proc. dzieci od lat czterech do rozpoczęcia obowiązkowej nauki ma być objętych opieką przedszkolną. Stworzenie w Polsce sieci przedszkoli dostępnych dla wszystkich cztero- i pięciolatków, przy zachowaniu przyszkolnych zerówek, byłoby dziełem cywilizacyjnym na miarę powszechnej elektryfikacji, wymagałoby jednak ogromnych pieniędzy. Tymczasem obniżenie wieku obowiązku szkolnego rozwiązuje połowę problemu niemal bez żadnych nakładów! Tyle tylko, że jest to edukacyjny odpowiednik "kreatywnej księgowości" odbywający się kosztem dzieci.

Szkoła została w majestacie prawa sprowadzona do roli zakładu kształcenia. Wiara, że ktokolwiek będzie się w niej poważnie zajmował działaniami wychowawczymi, to w tej sytuacji czysta naiwność

Niewątpliwym pożytkiem wprowadzanej obecnie zmiany będzie uniknięcie konieczności redukcji zatrudnienia wśród nauczycieli, a także perspektywa o rok wcześniejszego wejścia na rynek pracy kolejnych pokoleń absolwentów – niezbędna ponoć dla ratowania systemu ubezpieczeń społecznych. Nie są to argumenty bez znaczenia, szczególnie z punktu widzenia władz państwowych, ale bilans społecznych zysków i strat całego przedsięwzięcia wydaje się zdecydowanie ujemny.

Nierzetelne argumenty

Władze są zdeterminowane, aby jak najwięcej sześciolatków już w tym roku znalazło się w szkołach. Samorządy mają w tym konkretny interes ekonomiczny, ponieważ dla ucznia otrzymują subwencję oświatową, przedszkolaka muszą utrzymywać z własnych środków. Stąd też biorą się rozmaite pomysły mające przekonać rodziców do podjęcia jedynej właściwej decyzji. Niestety, argumenty padające ze strony przedstawicieli władz oświatowych bywają po prostu nierzetelne. Oto pani minister Hall w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" ("To szansa na wczesne odkrywanie talentów", 26.02.2011 r.) stwierdza: "Przede wszystkim zachęcałabym rodziców do zapewnienia swoim dzieciom szansy na harmonijny rozwój. Aby niepotrzebnie nie fundowali im powtarzania przygotowywania do szkoły w przedszkolu, bo tam będą drugi rok z rzędu realizować jeszcze raz ten sam program – dla pięciolatków – i się nudzić".

Jest nie tylko prawem, ale wręcz obowiązkiem nauczyciela podążanie za rozwojem swoich uczniów. "Podstawa programowa" określa minimalny zakres osiągnięć dziecka, natomiast każdy nauczyciel ma prawo na jej podstawie stworzyć własny program – dostosowany do możliwości i aspiracji uczniów. Straszenie nudą w przedszkolu czy utratą szansy na harmonijny rozwój jest wyrazem braku świadomości różnicy pomiędzy "Podstawą programową" a programem nauczania albo zwykłą manipulacją.

W tym samym wywiadzie pani minister stwierdza, że tłok w szkołach spowodowany spotkaniem się w jednej klasie dwóch roczników jest problemem samorządów, które powinny "nie dopuścić do spiętrzenia w pierwszych klasach za rok". Czytaj: przekonać – lub przymusić – już w tym roku jak największą grupę rodziców do wysłania dzieci sześcioletnich do szkoły. Tymczasem problem wynika z samej istoty reformy i zaistniałby także wtedy, gdyby już w tym roku wszystkie sześciolatki karnie zameldowały się w szkolnych ławach. Po prostu w ciągu sześciu lat przez szkoły podstawowe musi przejść siedem roczników uczniów i niczyja opieszałość nie ma tu nic do rzeczy.

Można pozazdrościć pani minister pewności, z jaką głosi, że "gdy 12 lat później były sześcioletni pierwszoklasista wykształcony według nowej "Podstawy programowej" będzie trafiał na studia, na rynek pracy, to będzie do tego lepiej przygotowany". Zapewne czerpie ją z opinii ekspertów, a także własnej wiedzy i doświadczenia pedagogicznego. Niestety, wiedza i wieloletnie doświadczenie w kierowaniu szkołą podstawową autora niniejszego artykułu dyktują przekonanie całkowicie odmienne i ono również jest podzielane przez niemałą grupę ekspertów. Co będzie, jeśli za lat kilkanaście się okaże, że to jednak pani minister nie miała racji?!

Edukacja dziecka nie może być przedmiotem loterii. W związku z tym rodzice, którzy jeszcze w tym roku mają prawo decyzji, powinni poważnie rozważyć pozostawienie swojego sześciolatka w oddziale przedszkolnym i walczyć o swoje prawa, jeżeli samorząd lokalny nie stworzy im takiej możliwości. W kolejnych rocznikach sytuacja wydaje się już przesądzona, chyba że ruch obywatelskiego protestu skupiony wokół Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców uzyska wystarczające poparcie dla obywatelskiego projektu nowelizacji ustawy oświatowej. Być może w roku aktywności wyborczej jest na to jakaś nadzieja.

Autor jest pomysłodawcą i współautorem programu nauczania, podręczników oraz książek pedagogicznych. Otrzymał medal Komisji Edukacji Narodowej i nagrodę ministra edukacji narodowej I stopnia. Dyrektor Szkoły Podstawowej nr 24 STO (od 1990 roku) oraz Zespołu Szkół STO na Bemowie. Prezes Zarządu Fundacji Harcerska Wola

Wraz z nadejściem wiosny rozpocznie się przedostatni akt reformy oświatowej: władze samorządowe podejmą kolejną próbę przekonania większości rodziców, by posłali swoje sześcioletnie dzieci do szkoły. I choć efekt tych starań jest bardzo wątpliwy – nawet optymistyczne prognozy nie przewidują wyniku przekraczającego 50 proc. – pani minister Katarzyna Hall ma powody do zadowolenia. Niezależnie od tego, jaki odsetek maluchów pójdzie we wrześniu do pierwszej klasy, będzie to istotny krok w kierunku zaplanowanego na następny rok ostatecznego objęcia wszystkich sześciolatków obowiązkiem szkolnym. Wszystko zmierza do takiego zakończenia, choć wprowadzana w życie reforma zdaniem wielu specjalistów sprzeczna jest z potrzebami rozwojowymi dzieci, nie budzi cienia entuzjazmu w środowisku pedagogicznym, a jej jedyne bezdyskusyjne atuty mieszczą się w sferze ekonomii i polityki.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?