Subiektów Mincla nie będzie

Etyka handlowa, którą z sentymentem wspominał Piotr Zaremba, była wytworem, mówiąc po marksistowsku, określonego etapu rozwoju stosunków produkcji. Gdy zmieniła się baza, musiała też ulec zmianie nadbudowa – pisze publicysta „Rz”

Aktualizacja: 10.05.2011 13:39 Publikacja: 10.05.2011 13:30

Piotr Skwieciński

Piotr Skwieciński

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

Podobnie jak Piotra Zarembę (Nie cierpię empików, „Rz" 28 kwietnia 2011), drażnią mnie empiki i zachowanie ich młodych pracowników, którzy „nie dość, że są nieporadni, to co chwila opuszczają stanowiska pracy, wracając w najdziwniejszych momentach i zabawiając się apelami: Zapraszam do sąsiedniej kasy". Inaczej niż Piotr widzę jednak przyczyny tego stanu rzeczy.

Zaremba główny nacisk kładzie na kwestie kulturowe: „bezstresowe wychowanie, niewymagającą szkołę, logikę popkultury", które „coraz mocniej zderzają się z mieszczańską kulturą". W jakiejś mierze ma tu rację. Konkluduje jednak: o tym, jak będziemy traktowani przez ekspedientkę, decyduje „nie baza, ale nadbudowa".

I tu się nie zgadzam. Bo moim zdaniem – jednak przede wszystkim baza.

Pokolenie macjobs

Praca w empikach to rodzaj czegoś, co parę lat temu na Zachodzie nazwano macjobs. Czyli prace typu obsługa w barze fastfood. Bardzo niskopłatne i niedające jakiejkolwiek perspektywy stabilizacji. Początkowo uważane są z definicji za krótkotrwałe – ot, student sobie dorabia. Potem jednak, w miarę jak turbokapitalizm (świetne określenie Edwarda Luttwaka) okazał się systemem, w rosnącej mierze nieumożliwiającym – w odróżnieniu od kapitalizmu w swych wcześniejszych wersjach rozwojowych – kolejnym

generacjom młodych ludzi doszlusowanie do klasy średniej, „macprace" zaczęły mieć tendencje do przedłużania się.

Zbiegło to się w czasie z innym procesem. Otóż etos młodych ludzi Zachodu zaczął w mniejszej niż dotąd mierze opierać się na starym paradygmacie robienia kariery. Coraz popularniejsze stało się natomiast dążenie do samorealizacji (często oczywiście wątpliwej i płytkiej, jak dzieje się zwykle, gdy masy ludzi o przeciętnych zdolnościach umysłowych wkraczają do sfer i zaczynają posługiwać się pojęciami stworzonymi przez jednostki o znacznie wyższym intelekcie dla potrzeb swoich i osób im podobnych). Dodajmy, że chodzi tu o samorealizację nawet za cenę pewnej życiowej pasywności.

Jest to – istotnie – zmiana o kulturowym charakterze. Tylko że moim zdaniem to zmiana w bazie spowodowała zmianę w nadbudowie. Czyli sądzę, że pierwotne było zatracenie przez system sporej części możliwości absorpcji nowych ludzi do szeroko pojętych elit. A wtórny był proces kulturowy, który niejako znieczulał dotkniętych tym procesem. „Nie zrobię kariery? A po co? Przecież sam jej nie chcę" – tak można by, sądzę, oddać w najprostszy sposób algorytm tego znieczulenia.

Być może tak nie było – być może proces zmiany kulturowej tylko przypadkowo zbiegł się w czasie z wytraceniem absorpcyjnych możliwości turbokapitalizmu. Nie można jednak abstrahować od faktu, że w pewnym momencie zaistniały oba te procesy.

Zaremba pisze o żądnych zysku szefach, którzy celowo kompletują załogi empików tak, by móc płacić jak najmniej, nawet kosztem jakości obsługi. Dostrzega więc wątek systemowy, nie przywiązuje jednak do niego, moim zdaniem, wystarczającej wagi. A według mnie jest on najważniejszy, pierwotny.

Jednak baza

Wracajmy do naszych empików, które oczywiście w tym miejscu wywodu są już tylko ukonkretniającym przykładem. Młodzi ludzie, zatrudnieni w nich, nie są genetycznie różni od takich na przykład subiektów pracujących w sklepie Stanisława Wokulskiego. Subiekci, nadzorowani przez Rzeckiego, pracowali sześć dni w tygodniu po kilkanaście godzin na dobę, z jedną godzinną przerwą na obiad. I tak mieli dobrze, bo nikt ich nie bił –  a pokolenie wcześniej, w sklepie Mincla, gdzie zaczynał swą drogę zawodową pan Ignacy, patron tłukł pracowników batem, i nikt nie widział w tym nic dziwnego.

Ale, i to też różniło ich sytuację od sytuacji współczesnych subiektów, taki pracownik Wokulskiego czy Mincla mógł mieć w zasadzie pewność, że – jeśli nie nastąpi jakiś kataklizm, sklep nie zbankrutuje, albo on sam nie zacznie konkurować z właścicielem o względy hrabianki Izabeli – ma zagwarantowaną pracę w tym, jak to wtedy mówiono, „interesie" do końca życia.

Młodzi z empików nie pracują po kilkanaście godzin dziennie i oczywiście nikt ich nie bije. Ale doskonale wiedzą, że pracodawca nie tylko nie zapewni im pracy do końca życia, ale że ich zatrudnienie może się urwać dosłownie w każdym momencie. I to rzadziej z przyczyn, na które taki współczesny subiekt może mieć wpływ (jak np. odnoszenie się do klientów) a częściej z powodów, całkowicie pozostających poza jego wpływem, a wręcz świadomością.

Ktoś gdzieś w Los Angeles czy innym Capetown nagle uzna, że na obecnym etapie lepiej jest inwestować np. w średnioterminowe bondy malezyjskie, bo dadzą one zysk jeszcze większy niż polski element należącej do niego sieci. I spienięży ten polski element komuś, kto połączy go z firmą należącą do nabywcy, zwalniając połowę pracowników. Albo nastąpi jakiś podobny scenariusz.

Taka sytuacja po prostu musi rodzić konsekwencje po stronie pracownika. Doprawdy trudno sobie wyobrazić, aby przejawiał on taki stosunek do swojej pracy i klienta, jak subiekt Wokulskiego.

Bo etyka handlowa, którą z sentymentem wspomina Piotr, była wytworem, mówiąc po marksistowsku, określonego etapu rozwoju stosunków produkcji. Gdy zmieniła się baza, musiała też ulec zmianie nadbudowa.

Tylko tyle i aż tyle.

Odpowiedź Piotra Zaremby

Przypowiastka o leniwych i nonszalanckich sprzedawcach w empikach nie służyła krytykowaniu młodych ludzi, których nie wychowała rodzina i szkoła. Adresowałem te uwagi wyraźnie do ich szefów, kapitalistycznych „menedżerów", którzy nie widzą w tym problemu, bo na przykład ich sieć i tak nie straci klientów, nie warto się więc starać.

Ich nonszalancję tłumaczyłem po części spadkiem PRL-u, ale sformułowałem też inną hipotezę: całkiem możliwe, że najbardziej kapitalistyczne społeczności nie będą w tym już niedługo widziały problemu, gdy luzactwo przyćmi dawne kupieckie cnoty. W tym sensie „nadbudowa" okaże się ważniejsza od bazy.

Zapewne ważne są tu także okoliczności ekonomiczne: klasycznych kupców zastępuje bezosobowy, często spekulacyjny (w zachodnim znaczeniu) kapitał inwestujący w co się da. Ale w wielkich sklepach angielskich, gdzie klasycznych Wokulskich też już nie ma, z kulturą wciąż jest trochę lepiej. Może więc jednak wychowanie i duch społeczeństwa mają wciąż duże znaczenie?

Piotr Zaremba

Podobnie jak Piotra Zarembę (Nie cierpię empików, „Rz" 28 kwietnia 2011), drażnią mnie empiki i zachowanie ich młodych pracowników, którzy „nie dość, że są nieporadni, to co chwila opuszczają stanowiska pracy, wracając w najdziwniejszych momentach i zabawiając się apelami: Zapraszam do sąsiedniej kasy". Inaczej niż Piotr widzę jednak przyczyny tego stanu rzeczy.

Zaremba główny nacisk kładzie na kwestie kulturowe: „bezstresowe wychowanie, niewymagającą szkołę, logikę popkultury", które „coraz mocniej zderzają się z mieszczańską kulturą". W jakiejś mierze ma tu rację. Konkluduje jednak: o tym, jak będziemy traktowani przez ekspedientkę, decyduje „nie baza, ale nadbudowa".

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?